Świstokliki

piątek, 28 lutego 2014

OMG LUDZIE WYGRALIŚMY!


Nie wiem, czy wiecie, no ale nawet jeżeli już wiecie, to powiem Wam, że WYGRALIŚMY KONKURS BLOGA MIESIĄCA STYCZEŃ! BOŻE, BOŻE, BOŻE, BOŻE, BOŻE, BOŻE, BOŻE, WIDZICIE TO?
Jestem taka szczęśliwa, matko tak się cieszę, haha. 
Chciałabym podziękować każdej osobie, która zagłosowała na mojego bloga i przeprosić jeżeli nie zasługiwałam na tą nagrodę, ale jestem egoistką i się cieszę :D 
Bardzo dziękuję Elii, która zgłosiła mnie i to był prezent urodzinowy, także dziękuję Ci skarbie! 
Konkurencja była silna i jej także dziękuję i normalnie zaczynam fangirlować! 
KOCHAM WAS, LUDZIE ♥


                                    

czwartek, 27 lutego 2014

05 | część II

Stał przed nami uśmiechnięty jak zawsze. Nikt się nie odzywał, każdy był zszokowany jego widokiem. Harry żył, nie byłam chora psychicznie. Ale gdzie był przez te wszystkie lata? Dlaczego przyszedł dopiero teraz?  
Spojrzał na mnie, lecz spuściłam głowę, nie chcąc na niego patrzeć. Dlaczego to zrobiłam?
- Widzicie go? - spytała cicho Lily. - Harry!
Po chwili znajdowała się już w jego objęciach, płacząc ze szczęścia. Lexi trzymała się ramienia Matta i także płakała. Max patrzył na tą scenę z szeroko otwartymi oczami tak samo jak Zoe. 
- Co ty tu robisz? - warknął Dante. Spojrzałam na niego zdziwiona i skrzywiłam się, gdy mocniej zacisnął palce na moim kolanie. Nie cieszył się na widok własnego brata?
- Wróciłem - odpowiedział Harry. - Musiałem wrócić i chcę wszystko wytłumaczyć.
W końcu spojrzałam na miłość mojego życia, a moje serce zabiło szybciej, gdy zobaczyłam jego zaczerwienione oczy. Płakał?
- Jak to możliwe, że tu jesteś? I dlaczego wy nie wyglądacie na zaskoczonych?! -  Lexi wskazała na Jasona, Dante i Matta.
- Pomogli mi upozorować moją śmierć - powiedział Harry. - Musiałem odejść ze względu na Dru. Była na celowniku każdego i myślałem, że wróci do dawnego życia, ale ona zrobiła coś czego nie przewidziałem. Zrobiłem to dla jej dobra.
- Mojego dobra?! - krzyknęłam, wstając. - Przez trzy pieprzone lata opłakiwałam Ciebie! Chciałam się zabić, bo nie mogłam znieść, że Cię nie ma! I wy wiedzieliście o wszystkim! A przede wszystkim ty Dante! 
- Dru, proszę cię - wyszeptał Dante, ale nie chciałam go słuchać.
- Zamknij się! To koniec, rozumiesz? Mam nadzieję, że zaspokoisz siebie i pójdziesz na dziwki, popierdoleńcu!
- Dru, daj nam się wytłumaczyć - Jason próbował jakoś załagodzić sytuację, ale na nic były jego starania. 
- Nie ma dla was wytłumaczenia! - syknęłam. - Cała wasza czwórka patrzyła na ból Lexi, Lily i mój, i żaden z was nie miał wyrzutów sumienia! Po prostu patrzyliście jak było nam ciężko!
Lily i Lexi jakby dopiero zrozumiały sytuację odsunęły się z dala od chłopaków. Widziałam złość, przygnębienie i smutek w ich oczach. Lily już nie płakała ze szczęścia, lecz żalu. Bracia ją okłamali, pozwolili żyć w depresji, tak samo jak mi i Lexi.
- Nienawidzę was! - wrzasnęłam. - Mam nadzieję, że traficie do piekła!
Zanim ktoś zdążył coś powiedzieć wybiegłam z jadalni. Chwyciłam kluczyki od samochodu Matta, po czym wyszłam z domu i wsiadłam do auta. Odpaliłam silnik, a następnie odjechałam, widząc we wstecznym lusterku Max'a, który próbował mnie dogonić. Łzy spływały po moich polikach, a żołądek skręcał z nerwów. Harry żył, a moi przyjaciele o tym wiedzieli i patrzyli na to jak upadam. Ufałam im i po raz kolejny dostałam za to po tyłku. Nie powinnam ufać ludziom, bo oni zawsze zawodzą i nic tego nie zmieni. Miałam ochotę krzyczeć ze wściekłości. Jak on mógł mi to zrobić? Jak oni mogli mi to zrobić? 
Zatrzymałam się przed domem rodzinnym Harry'ego, w którym zamieszkałam po jego śmierci. Trzasnęłam drzwiami i biegiem rzuciłam się do drzwi wejściowych budynku. Włożyłam klucz do zamka, przekręciłam nim parę razy, po czym weszłam do środka, zamykając się na cztery spusty. Potykając się podeszłam do barku i wyjęłam z niego butelkę burbonu. Odkręciłam kurek, wzięłam duży łyk i wytarłam łzy. Byłam taka zła, taka smutna i rozwścieczona. Odłożyłam alkohol na bok, po czym chwyciłam lampę i rzuciłam  nią na drugi koniec pokoju. Krzyczałam niszcząc wszystko co napotkałam na swojej drodze. Dlaczego? Dlaczego do cholery?! 
Usiadłam w kącie, obejmując się ramionami. Wyłam, nie mogąc pojąć co się ze mną dzieje. To sprawiało, że płakałam. Lub może płakałam z innego powodu. Trudno powiedzieć, gdy setki emocji zlały się w jedno. 
                                           *
Harry.
Nie tak wyobrażałem sobie powrót do domu. Myślałem, że Dru rzuci mi się w ramiona, powie, że mnie kocha i że tęskniła, i wszystko będzie dobrze. Nie przewidziałem tego, że zacznie krzyczeć, że moja siostra i Lexi, także się ode mnie odwrócą. Lepiej by było gdybym w ogóle nie wracał? Nie rozumiałem, dlaczego Dru tak zareagowała, przecież mówiła co innego na cmentarzu. Przez ostatnie trzy lata nie odszedłem daleko. Matt dzwonił do mnie codziennie i mówił co dzieje się w gangu. Czasami nawet spotykaliśmy się, ale nic więcej. Pierwszy raz postanowiłem pokazać się Dru na stadionie, a potem zobaczyła mnie u Zoe. Słyszałem jej każde słowo, które mówiła do mnie na cmentarzu, widziałem jak płakała i jak walczyła. Widziałem wszystko, ale nie reagowałem. Przecież byłem martwy, prawda?
Nagle usłyszałem głośny huk, dochodzący z pokoju Matta i Lexi. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka nawet nie fatygując się, aby zapukać.
Mój przyjaciel ubrany tylko w spodnie zrzucał wszystko z półki na podłogę. Wyglądał na wściekłego i byłem niemal pewny, że pokłócił się z Lexi. 
- Co jest? - spytałem, siadając na łóżku. 
- Pokłóciliśmy się - warknął, szarpiąc się za włosy. - Mieliśmy się ożenić, chcieliśmy to ogłosić zanim się magicznie zjawiłeś.
- Przepraszam? - wywróciłem oczami. - Porozmawiam z nią, zawsze mnie słuchała.
Wstałem i już chciałem wyruszyć na poszukiwania dziewczyny, gdy zatrzymał mnie głos Matta:
- Ale to też chyba się zmieniło.
- Co? - zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc jego słów.
- Pokłóciliśmy się przez ciebie - warknął. - Lexi nigdy mi tego nie wybaczy, że ją oszukałem i tobie też. Ona nas nienawidzi, rozumiesz? 
Zacisnąłem szczęki, gdy gniew zaczął przejmować nade mną kontrolę. Ostatnio zrobiłem się bardzo agresywny i bałem się, że mogę stracić kontrolę, a nie chciałem skrzywdzić nikogo z moich bliskich. Posłałem przyjacielowi chłodne spojrzenie, po czym wyszedłem z sypialni. Szedłem korytarzem, próbując jakoś uporządkować myśli. Nie wiedziałem gdzie podziewała się Dru, moja siostra właśnie płakała przeze mnie w swoim pokoju, brat rozpaczał nad zerwaniem, a Max i Lou byli na mnie wściekli. Oboje nawet nie zamienili ze mną słowa, jakbym nie istniał. 
Moją uwagę przykuł czyjś cichy płacz. W rogu siedziała skulona postać, którą od razu rozpoznałem po blond włosach. Dawno nie widziałem Lexi w takim stanie i nie wiedziałem co powinienem zrobić.
- Lexi - wyszeptałem, dotykając jej ramienia.
Wzdrygnęła się, czując mój dotyk. Podniosła głowę do góry, a ja westchnąłem cicho, widząc jej zapłakaną twarz.
- Czego chcesz? - syknęła.
- Porozmawiać - nerwowo zagryzłem wargę. - Proszę.
Usiadłem obok niej, gdy skinęła głową, zgadzając się na rozmowę. Co za ulga. 
- Wiem, że mnie nienawidzisz za to, co zrobiłem. Chcę żebyś wiedziała, że cały czas byłem tutaj. Patrzyłem na Ciebie i resztę i widziałem jak się zmienialiście. Twoja przemiana podoba mi się najbardziej, wiesz? Nie jesteś już tą dziewczyną, którą znalazłem na ulicy. Jesteś lepsza i niedługo będziesz żoną Matta. 
- Nie będę - zapłakała. - I cały czas jestem tą dziewczyną, którą byłam! Nie mogę wybaczyć ani tobie ani jemu. Okłamywaliście wszystkich przez trzy lata!
- Wiem, że to głupie, ale zrobiłem to dla dobra Dru - westchnąłem. - Wiedziałem, że kiedy Charms umrze wszyscy dowiedzą się o niej i każdy będzie chciał mi ją odebrać, wiedząc, że to mój słaby punkt. Dlatego nikt nie wiedział o istnieniu Lily. 
- To jest trudne, wiesz? - wyszeptała. - Nawet nie wiesz jak cierpieliśmy, myśląc, że nie żyjesz.
- Rzecz w tym, że wiem i nie jestem z siebie dumny.
- To dobrze - wstała z podłogi. - Zniszczyłeś wszystko, Harry.
Odeszła, zostawiając mnie samego. Nie powiedziała do mnie "Harreh" jak kiedyś tylko "Harry" i nie wiem dlaczego, ale zabolało mnie to. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak dużo przegapiłem, jak dużo straciłem i zniszczyłem. Moi przyjaciele nienawidzili mnie i wcale się im nie dziwiłem. Także nienawidziłem siebie za każdą łzę jaką za mnie wylali, za każdy szloch i ból. Byłem potworem i nie zasługiwałem na nich, lecz byłem też egoistą, i musiałem ich odzyskać. Wróciłem i w końcu mogę cieszyć się swoją władzą. Będzie tak jak kiedyś, dopilnuję tego. 
                                             *
Dru.
Tępo wpatrywałam się w pustą szklankę. Nie czułam już nic, albo raczej nie chciałam czuć. Wypiłam zbyt dużo żeby myśleć racjonalnie. Wstałam z krzesła i chwiejnym krokiem udałam się na korytarz, słysząc głośne pukanie. Pociągnęłam za klamkę i skrzywiłam się, gdy promienie słoneczne poraziły moje oczy.
- Płakałaś - powiedziała Zoe uważnie mi się przyglądając. - I piłaś. 
- Trochę - wpuściłam ją do środka. - Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki - odpowiedziała, idąc za mną do salonu.
Usiadłyśmy na kanapie, a Zoe zaczęła przyglądać się bałaganowi jaki zrobiłam. Wszystko było zniszczone, co niezmiernie mi się podobało. Musiałam się na czymś wyżyć i niestety padło na biedny salon. Harry będzie wściekły? Oby.
- Jak mnie znalazłaś? - spytałam. 
- Max powiedział mi, że mieszkasz tutaj. Stary dom Harry'ego, byłam tu wiele razy jak byłam mała.
- Ale chyba nie przyjechałaś tutaj po to, aby opowiadać mi historię swojego życia, prawda? 
- Nie - odważnie spojrzała w moje oczy. - Jeszcze nie miałyśmy szansy zamienić ze sobą więcej niż dwa zdania, co jeśli mam być szczera, wcale mi nie przeszkadza. W przeciwieństwie do ciebie uczę się na błędach innych i swoich. Wzięłaś mnie pod swój dach nawet mnie nie znając. Myślałam, że nauczyłaś się, że nie wolno ufać ludziom. Popełniłaś ten sam błąd z Charmsem jak Harry; zaufaliście mu. 
Nie wiedziałam dokąd zmierza ta rozmowa i zastanawiałam się, co chciała mi przez to powiedzieć. Czyżby miała jakieś złe zamiary wobec nas? 
- Spokojnie, nie mam zamiaru was zabić, czy coś - oznajmiła, jakby czytając mi w myślach. - W sumie chciałam ci podziękować za to, że mnie przygarnęłaś, ale chcę cię też ostrzec. Nie ufaj ludziom, Dru, bo oni zawsze zawodzą. 
- I przyszłaś tutaj tylko po to, aby powiedzieć mi, że nie powinnam ufać ludziom? 
- I sprawdzić jak się czujesz. 
- Skoro już wiesz wszystko to możesz już iść - uśmiechnęłam się sztucznie. Znowu wróciła sukowata wersja mnie. 
- To nie jest twój świat, Dru i dobrze o tym wiesz - zmierzyła mnie wzrokiem. - Nigdy się nie zmienisz. 
- Wynocha! - wrzasnęłam.
Zoe wstała z kanapy, patrząc na mnie z bezczelnym uśmieszkiem na ustach. Najwyraźniej bawiło jej moje zachowanie, albo podobało. Na szczęście wyszła zanim mogłabym się na niej wyżyć. Zoe nie była dobrą osobą do pouczania mnie, ale miała rację. Zbyt bardzo ufałam ludziom chociaż już wiele razy przekonałam się, że nie warto tego robić. Jednak to nie sprawiało, że mogła mi dawać życiowe rady. I niby mam posłuchać szalonej ćpunki? Nie ma mowy. Zamknęłam oczy, masując skronie, aby zlikwidować potworny ból głowy. Wciąż odczuwałam skutki wypadku i byłam tym zaniepokojona. Powinno mi już dawno przejść, prawda?
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na telefon, który wciąż wibrował na stoliku. Cały czas ktoś próbował się ze mną skontaktować, ale nie miałam ochoty na pogaduszki. Sama wizyta Zoe bardzo mnie zdenerwowała. 
Wywróciłam zirytowana oczami, słysząc kroki na korytarzu. Pieprzona Zoe. Kiedy w końcu da mi spokój?
- Powiedziałam, że masz wyjść - syknęłam, ale gdy zobaczyłam osobę, która zakłóciła mój spokój wszystko się zatrzymało.
Harry był ostatnią osobą, którą chciałam widzieć, ale oczywiście musiał się zjawić w tym domu żeby dobić mnie do końca. A może chciał wrócić do swojego rodzinnego domu, w którym się wychował? Tak, na pewno chodziło o dom.
- Zaraz się spakuję i wyniosę stąd - mój głos był chłodny i pozbawiony emocji. - A za zniszczenia zapłacę - powiedziałam, patrząc na szkody, które zrobiłam.
- Nie chcę żebyś się wyprowadzała ani nie chcę twoich pieniędzy - rzekł, siadając obok mnie. - Chcę żebyś mi wybaczyła.
- To nie jest możliwe - dyskretnie się od niego odsunęłam. 
- Błagam, Dru - chwycił moją dłoń, ale natychmiastowo wyrwałam się z jego uścisku. - Słyszałem jak mówiłaś do mnie na cmentarzu i myślałem, że chcesz żebym wrócił...
- A więc mnie podsłuchiwałeś?! - krzyknęłam. - Chciałam żebyś wrócił, ale nie wiedziałam, że udawałeś przez trzy lata, że nie żyjesz. Pozwoliłeś żebym cierpiała! Jesteś zadowolony z siebie?!
- Przepraszam! Po prostu myślałem... - przerwałam mu.
- Nie! Ty nie myślałeś, Harry! - splunęłam. - Zobacz czym się stałam! Jestem potworem!
- Nie jesteś - wyszeptał. 
- Zabiłam dużo ludzi - robiłam wszystko, aby się nie rozpłakać. 
- Wiem, ale...
- Nie broń mnie! - krzyknęłam, wstając. - Myślę, że powinnam wyjechać na trochę, albo coś. 
- A co z nami? - spytał, patrząc na mnie jak zagubione dziecko.
- Nie ma "nas" - warknęłam. - Już nie. 
Nagle łzy spłynęły po jego policzkach, a zielone oczy patrzyły na mnie błagalnie. To był najgorszy widok w moim życiu. Harry płakał i to przeze mnie, i chyba powinnam się z tego cieszyć, bo przecież ja także dużo przez niego płakałam, ale widok jego łez był dla mnie bolesny. Kochałam Harry'ego i chciałam "nas", ale nie mogłam mu wybaczyć. Jego zachowanie było złe.
- Nie chcę żebyś odchodziła - schował twarz w dłoniach. - Nie zniosę tego.
- Ja też nie chciałam żebyś odchodził, ale to zrobiłeś - w moich oczach pojawiły się nieproszone łzy. 
- I co teraz? Myślisz, że wszystko będzie w porządku? - zapytał. 
Pokręciłam głową, wycierając pojedyncze łzy. Musiałam się spakować, wyjść z tego domu i znowu być zdzirowatą Dru. Wszystko będzie dobrze, musi być. 
- Trzeba udawać, że wszystko jest w porządku, i wszystko będzie w porządku. 

Od Autorki: 
Ta-dam, i co uważacie? Wiem, że ten rozdział jest z deczka nudny i ogólnie jakoś dziwny, ale wciąż moja wena leży i kwiczy, także przepraszam. Ci którzy czytają mojego twittera, albo aska wiedzą, albo może się domyślają, że ostatnio miałam ciężko, więc to jest moje usprawiedliwienie, przepraszam.
Jak widzicie Dru nie wybaczyła Harry'emu. Dobrze zrobiła? Jak myślicie? Co będzie dalej, oto jest pytanie ;))
Dziękuję za każdy piękny komentarz. Jesteście najlepszymi czytelnikami na świecie! Kocham Was, no :)
Pamiętajcie, że blogi odwiedzam i komentuję w weekend :)
Aaa, no i dzisiaj jest taki piękny dzień, prawda? Przyznajcie się ile zjadłyście pączków :D Ja jak na razie osiem, ale czuję, że będzie ich więcej, haha ♥
Pozdrawiam ♥

niedziela, 23 lutego 2014

04 | część II

Nie spodziewałam się, że kiedyś poczuję tak dużą ulgę, wracając do domu. Każdy mnie przytulał, nawet Matt, który nienawidził mnie najbardziej na świecie. Rzecz jasna nie wiedzieli o moich dziwnych zaburzeniach i miałam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowiedzą. Robiło mi się cieplej na sercu, gdy mówili mi jak bardzo się martwili o mnie i Lou. Dante od razu porwał mnie w ramiona, całując mocno. I może oddałabym ten pocałunek z taką samą żarliwością, gdyby nie fakt, że nie poczułam żadnych iskier miłości, czy pożądania.
Każdy z domowników dobrze przyjął Zoe, a ona sama chyba była zadowolona z ich towarzystwa. Opierając się o framugę i pijąc whisky parzyłam na moich przyjaciół. Matt obejmował czule Lexi, Zoe z uśmiechem przysłuchiwała się dyskusji Lily i Max'a, a Jason, Lou i Dante śmieli się z głupich obrazków, które znaleźli w internecie. Wszyscy byli szczęśliwi, a ten widok był rozkoszą dla moich oczu. Najbardziej na świecie zależało mi na ich szczęściu i chyba zapomniałam o sobie.    
- Hej, Dru! - zawołał Matt. - Chcesz jechać do Leili?    
Spojrzałam na niego podejrzliwie, bowiem Matt nigdy nie chciał mnie nigdzie zabierać, ponieważ mówił, że tylko przeszkadzam, a po drugie nie lubił mnie jak cholera.
- Pewnie - odparłam. - Kiedy?  
- Zaraz? - zasugerował. - Muszę jeszcze wziąć parę rzeczy dla małej.
- Będę przy samochodzie.
Wypiłam do końca alkohol, po czym odstawiłam pustą szklankę na komodę. Ostatni raz spojrzałam na moich przyjaciół, którzy zajęci byli sobą, a potem wyszłam z domu. Oparłam się o samochód Matta, gdy zakręciło mi się w głowie. Wciąż często bolała mnie głowa i miałam zawroty, a temu wszystkiemu winny był wypadek, który spowodowałam. Moje dłonie drżały, gdy wyciągałam paczkę papierosów z kieszeni spodni. Podpaliłam jednego fajka, zaciągając się mocno. Wypuściłam dym z płuc z uwielbieniem na niego patrząc. Pomału stres zaczął opuszczać moje spięte ciało, dając chwilę błogości. 
- Myślałem, że z tym skończyłaś - powiedział Dante, podchodząc do mnie. 
- Gdzie Matt? - spytałam, ignorując jego zniesmaczenie.
- Nie zmieniaj tematu, Dru - westchnął.  - Dlaczego znowu palisz te świństwo?
- Daj spokój - wywróciłam oczami zirytowana jego zachowaniem. To była moja sprawa, co robiłam. 
Dante wyjął papierosa z moich ust, rzucił go na ziemię, po czym przydeptał butem. Zszokowana patrzyłam na jego dumny wyraz twarzy. On chyba sobie żartował! Dante nie mógł mnie kontrolować ani mówić co mam robić. Zachowywał się jak mój ojciec i uważał, że skoro jest moim chłopakiem, to może mną rządzić. Cóż, tak nie będzie.
- Co do cholery?! - krzyknęłam. - Przestań być takim chujem, Dante!
- Słucham? - spojrzał na mnie ze złością w oczach. - Jestem twoim chłopakiem i mogę się tak zachowywać!
- Właśnie, że nie możesz! Sama potrafię o siebie zadbać!
- Nie rozśmieszaj mnie - prychnął. - Niszczysz wszystko, Dru! Wszystko, rozumiesz? 
- Przestańcie! - podszedł do nas Matt, próbując jakoś uspokoić. - Nie mamy czasu na kłótnie, załatwicie to później. 
- Nie wtrącaj się - syknął Dante w stronę czarnowłosego. 
- Uwierz, nie interesuje mnie wasza kłótnia, ale jestem umówiony, także musimy już jechać.
Dante był wściekły, ale nie interesowało mnie to, ponieważ ostatnio nic mu nie pasowało. Nie zwracając na niego uwagi wsiadłam do samochodu, a Matt odpalił silnik i wycofał auto z podjazdu. Oparłam głowę o szybę, patrząc na stare, zaniedbane budynki. Nieliczni ludzie przechadzali się ulicami. Zazwyczaj były to matki, które biegły do swoich dzieci z jedzeniem, albo pijacy oraz ćpuny. Ta część miasta była niebezpieczna i straszna dla normalnych ludzi, dlatego nikt tutaj nie przychodził. 
Dante zniszczył mój humor i miałam ochotę go za to zabić. Nienawidziłam, gdy się kłóciliśmy, albo mnie pouczał. Nie mógł tego robić, nikt nie mógł. Zmienił się - nie był już tym chłopakiem, którego poznałam trzy lata temu.    
Matt zaparkował obok baru, po czym oboje wyszliśmy z samochodu. Kiedy przekroczyliśmy próg baru Leili do moich nozdrzy dobiegł zapach alkoholu, tytoniu oraz zioła. Za barem stała czarnowłosa kobieta, a na jej ustach widniał szeroki uśmiech. Podeszłam do niej, pocałowałam w policzek i usiadłam na stołku barowym.
- Jest Emily? - spytał Matt.
- Yep, u  Nathana w gabinecie - odpowiedziała Leila.
Matt skinął jedynie głową, a następnie wszedł do gabinetu Nathana. Emily była córką jakiejś Alice, którą zabiła Lexi. Moja przyjaciółka obiecała, że zajmie się dziewczynką i tak właśnie zrobiła. Oddała małą dla Leili i Natahana, bowiem pragnęli dzieci, ale nie mogli ich mieć. Emily była rozkoszną brunetką o dużych, zielonych oczach. Miała cztery lata i była małym szkodnikiem, ponieważ zawsze coś niszczyła, albo rozrabiała. Jej ojcem był Charms, więc na pewno odziedziczyła po nim parę cech.

- Jak się czujesz? - spytała Leila. - Wiem o wypadku.
- W porządku - uśmiechnęłam się delikatnie. - Jak widzisz jestem cała i zdrowa.
- Na szczęście - puściła mi oko.- To co, napijesz się czegoś?
- Nie dzisiaj, dzięki.
- Coś jest na rzeczy, bo ty nie odmawiasz alkoholu - powiedziała całkowicie poważnie. 
- Jutro nie odmówię - rzekłam. 
- Słyszałam, że macie nowego członka załogi.
- Kto ci powiedział? - spytałam zaciekawiona, bowiem nikt nie wiedział o Zoe, przynajmniej tak mi się wydawało.
- Jakieś dzieciaki wczoraj coś tutaj szeptały - westchnęła. - Dziewczyna, tak?
- Yeah, Zoe, może znasz? 
- Nie, skąd miałabym ją znać? - zmarszczyła brwi, opierając łokcie o blat.
- Harry się nią zajmował, mieszka niedaleko Holmes Chapel.
- Nope, nic nie wiedziałam. 
- Skomplikowana historia - wywróciłam oczami. - Musicie kiedyś wpaść.
- Z pewnością - uśmiechnęła się. - Emily bardzo tęskni za Lexi. 
- Za nią nie da się nie tęsknić.
- Plotkujecie o mojej dziewczynie? - spytał Matt, siadając obok mnie.
- Dlaczego nie jesteś z Emily? - zapytałam go, marszcząc brwi.
- Śpi - wzruszył ramionami. - Leila, słyszałaś, że Dru ma kryzys w związku?
Zacisnęłam dłonie w pięści, patrząc morderczym wzrokiem na Matta. Co do cholery? Musiał o tym wspomnieć, prawda? Nienawidziłam go tak bardzo, że mogłabym patrzeć jak umiera z uśmiechem na ustach. Był dla mnie nikim i nie rozumiałam, dlaczego Lexi jest z takim potworem.
- Nie - czarnowłosa spojrzała na mnie oburzona. 
- Żałuj, że nie wiedziałaś ich dzisiejszej kłótni - zaśmiał się. - Myślałem, że się pozabijają. Wiesz, chyba kochająca się para nie powinna się tak zachowywać, prawda? I wiesz co jest najlepsze? Dante ostatnio żalił się, że brakuje mu seksu. 
- Zamknij się! - krzyknęłam, a oboje podskoczyli ze strachu zaskoczeni moim wybuchem. - Moje życie seksualne nie powinno cię interesować!
- Raczej jego brak - prychnął.
- Pierdol się, Matt! - warknęłam, wstając ze stołka.
Zaczęłam iść w stronę wyjścia z baru, bowiem nie chciałam już go słuchać, a po drugie byłam zbyt wściekła. Wyszłam z budynku, trzaskając drzwiami. Wsadziłam między wargi papierosa, a następnie podpaliłam go. Szłam pustą ulicą, paląc szlugi, a moja głowa wręcz pękała z bólu i złości. Broń, która przyczepiona była do paska moich spodni i ukryta przez bluzkę wręcz paliła moją skórę. Musiałam się na czymś wyładować, bo inaczej umarłabym z nadmiaru emocji. 
Moje nogi same prowadziły mnie w dobrze znane mi miejsce. Przez ostatnie trzy lata spędzałam tam więcej czasu niż w domu. Pchnęłam metalową furtkę i zaczęłam przechadzać się między nagrobkami. Stanęłam przy grobie Harry'ego, patrząc na zwiędnięte kwiaty. Będę musiała przynieść nowe, może róże, ale tym razem czerwone? Spodobały mu się?
Usiadłam na trawie, a łzy pojawiły się w moich oczach. Miałam dość, moje życie było jedną wielką porażką. Wszystko sypało się jak piach i nie mogłam nic zrobić, aby jakoś to naprawić. Tęskniłam za Harrym, który na pewno powiedziałby mi co powinnam zrobić. Pomógłby mi i sprawił, że w moim życiu znowu pojawiłoby się słońce. Byłam pewna, że niedługo umrę, a na moim nagrobku będzie napisane "Umarła z miłości, z owej tęsknoty i samotności."  
- Nie mogę się z tym pogodzić i wcale nie chcę - powiedziałam cicho do nagrobka. - Jeśli to sprawia, że jestem słaba, to trudno, jestem. Ale nie mogę znieść tego, że ty... Że cię nie ma.
Zaszlochałam, chowając twarz w dłonie. Dlaczego to było takie trudne? Nawet mówienie o swoich uczuciach było dla mnie trudne, a tym bardziej okazywanie ich.
- Umieram przez ciebie, Harry - wyszeptałam. - To ty mnie zabijasz. 
*
Siedziałam przy stole wraz z resztą domowników. Lexi stawiała na stole jedzenie, przyjmując pochwały Jasona. Obok mnie siedział Dante, który w zaborczy sposób ściskał moje kolano. Na przeciwko nas siedział Louis i chyba nie podobało mu się zachowanie Dante, ponieważ patrzył na niego wrogo, a mi posyłał współczujący uśmiech. Każdy już wiedział o naszej kłótni i nie podobało mi się to. Zoe najwyraźniej już się u nas zadomowiała, ponieważ prowadziła zaciętą dyskusję z Lily i Max'em. Kiedy wszystko było już na stole zaczęliśmy jeść. Pomału przeżuwałam każdy kęs i uważnie obserwowałam moich przyjaciół. Chciałam być taka jak oni - szczęśliwa.
- Jedz - warknął do mnie Dante i tylko ja to usłyszałam, na szczęście. - Nie rób scen.
Wywróciłam oczami całkowicie go ignorując. Nie ma mowy, abym robiła to co chce. Musiał nauczyć się, że nie będę jego marionetką.  Mogłam sama decydować o sobie,  a on nie miał nic do tego.
- Słuchajcie, chcielibyśmy coś ogłosić - powiedział Matt, wstając wraz z Lexi.
Stali uśmiechając się jak dzieci, a ich palce były splecione razem. Wszyscy z napięciem czekali na to, co mieli nam do powiedzenia. Sama byłam bardzo ciekawa, dlaczego byli aż tak szczęśliwi. Musiało stać się coś wspaniałego.  
Już Lexi miała zacząć mówić, gdy w jadali pojawiła się osoba, która nie powinna tu być. Myślałam, że to znowu wytwór mojej wyobraźni, ale od razu odrzuciłam od siebie tą myśli, słysząc pisk Lily:
- Harry?!    

Od Autorki:
Przepraszam za ten okropny rozdział, ale nie mam weny i nie wiem czy w najbliższym czasie ją dostanę. W każdym razie modlę się o nią. 
Wyjaśniłam Wam sytuację z córką Alice i wiecie kto jest ojcem małej, także mam nadzieję, że mnie nie zabijcie? Proszę :c
Jak widać Harry wrócił :D Cieszycie się? Taki był też mój zamiar od zawsze. Wielu z Was przejrzało mnie, także wielkie brawa dla Was! :D W następnym rozdziale dowiecie się, gdzie podziewał się przez te trzy lata i dlaczego odszedł.  
Domyślacie się co ogłosić chciała Lexi wraz z Mattem? Jakieś sugestie?
Powstała nowa zakładka pt. "Autorka". Tam znajdziecie mojego instagrama, gg, tumblra, twittera oraz aska. 
Dziękuję za każdy komentarz, są dla mnie bardzo ważne! Jesteście Kochane ♥
Mam dla Was wiadomość, a mianowicie już niedługo będzie premiera mojego nowego opowiadania. Jestem tym bardzo podekscytowana i mam nadzieję, że spodoba się Wam nowa historia ♥ 
Pozdrawiam xx

niedziela, 16 lutego 2014

03 | część II

Nie wiedziałam gdzie jestem. Białe pomieszczenie, w którym nie było nic wydawało się być dziwnie przerażające. Czułam się uwięziona, a ta biel przypominała mi o mojej czarnej duszy. Delikatnie sunęłam dłońmi po ścianach dokładnie je badając, bowiem miałam nadzieję, że dam radę się stamtąd wydostać. Nie chciałam być tam ani chwili dłużej. Czułam jakbym miała nóż na gardle i wydawało mi się, że pomieszczenie się zmniejsza. Z paniką w oczach obserwowałam jak ściana zbliża się coraz bliżej w moją stronę, pragnąc mnie przygnieść. Zamknęłam oczy, modląc się, aby to zniknęło. Panicznie bałam się tego, co może nadejść. Proszę, nie.
Otworzyłam szeroko oczy, słysząc ćwierkanie ptaków. Znajdowałam się na ogromnej łące, na której rosło mnóstwo. różnokolorowych polnych kwiatów. Opierałam się o drzewo, a promienie słoneczne delikatnie muskały moją twarz. Uniosłam dłoń w stronę słońca z zachwytem obserwując jak jego promienie przechodzą przez moje chude palce. To było piękne zjawisko.
- Pięknie tu, prawda?
Oniemiałam, widząc uśmiechniętego Harry'ego idącego w moją stronę. Moje serce zabiło szybciej, a w brzuchu pojawiły się motyle. Już od dawna nie czułam tego uczucia. Fala miłych wspomnień zalała moje ciało, sprawiając, że poczułam niesamowitą radość. Nie mogłam przestać się uśmiechać i chyba nawet nie chciałam. Był przy mnie, blisko.
- Jesteś tu - wyszeptałam, gdy stanął na przeciwko mnie. Byliśmy tak blisko siebie, że czułam jego miętowy oddech, tęskniłam za tym. 
- Dla ciebie.
Zamknęłam oczy, czując jego palce na moim policzku. Delikatnie i z uczuciem pieścił moją skórę, która wręcz łaknęła jego dotyku. Ile bym dała żeby tak było zawsze, żeby to wróciło. 
- Tęsknię za tobą.
- Wiem - westchnął. - Ja za tobą też, Księżniczko. 
Zachichotałam, słysząc jak mnie nazwał. Tylko on tak mnie nazywał i nic nie mogło wyrazić tego jak tęskniłam za tymi słowami. Cholera! Tęskniłam za nim całym. Za jego głosem, dotykiem, charakterem, żartami, uśmiechem, pięknem. Tęskniłam za naszą miłością, która miała być wieczna. 
- Czy ja umarłam? 
Moje pytanie najwyraźniej bardzo go zdziwiło, bowiem zmarszczył brwi, a między nimi pojawiła się zmarszczka. Po chwili pokręcił głową uśmiechając się delikatnie. To znaczy, że umarłam czy nie?
- Nie - odpowiedział. - Jesteś tu, bo bardzo tego pragnęłaś. 
- Więc będę musiała wrócić? - Boże, proszę nie każ mi tam wracać! - Na Ziemię?
- Do żywych, Księżniczko - splótł nasze palce, aby poprawić mi humor. - Masz jeszcze tyle spraw do załatwienia. Nie wypełniłaś swojej misji życiowej. 
- A ty wypełniłeś swoją misję? - nic nie mogłam poradzić na to, że mój głos był pełen żalu i gniewu.
- To skomplikowane - wyszeptał, patrząc w moje oczy. - Nie mogę ci tego wyjaśnić.
- Dlaczego? - byłam oszołomiona pięknem jego zielonych oczu, które błyszczały jeszcze jaśniej niż kiedyś.
- Ponieważ nie mogę - zagryzł dolną wargę. - Nie marnuj naszego czasu na poruszanie tego tematu, Dru. 
Nie mogłam się powstrzymać i zrobiłam to o czym marzyłam od jego śmierci. Położyłam dłoń na jego karku, przyciskając usta do jego. Zamruczałam cicho, czując miękkie wargi Harry'ego, a fala szczęścia zalała moje ciało, gdy zaczął odwzajemniać moje pocałunki, kładąc dłonie na moich biodrach. W momencie, gdy nasze języki rozpoczęły swój, tęskny, żarliwy taniec nie liczyło się nic. Myślałam tylko o Harrym i naszej miłości, która rosła z sekundy na sekundę. Tak tęskniłam, o Boże!
- Nie powinniśmy tego robić - powiedział, gdy tylko nasze usta się rozdzieliły. 
- Nie zabieraj mi szczęścia - wplotłam palce w jego włosy. - Tak dawno nie czułam się szczęśliwa. 
- Wiem i musisz odzyskać to szczęście - rzekł stanowczo. - Porzuć wszystko i wróć do dawnego życia. Zapomnij o mnie, Lexi, Macie, Dante, Jasonie i Lily. Zapomnij o śmierci i przekrętach. Bądź tą samą dziewczyną, którą byłaś. 
- Nie mogę - pokręciłam przecząco głową. - Teraz to jest moje życie i nigdy nie zapomnę, rozumiesz? Codziennie odczuwam pustkę przez twoje odejście, a ty chcesz żebym o tobie zapomniała! To niedorzeczne, wiesz? To tak jakbyś kazał ptakowi zapomnieć jak latać.
Harry westchnął zrezygnowany, po czym usiadł na trawie. Wyglądał jakby ktoś uderzył go w twarz, był zraniony, smutny i zawiedziony. Nie mógł oczekiwać ode mnie, że zapomnę, bo nie da się tego zrobić. Te wszystkie wydarzenia będą prześladować mnie do końca życia i nigdy nie pozwolą na spokojne, i szczęśliwe życie. Byłam pewna, że nigdy nie znanym po raz drugi miłości i ciepła. Co z tego, że Dante mnie kochał skoro ja nie odwzajemniałam jego uczucia? 
- Powiedz mi, dlaczego dałeś się zastrzelić - byłam na skraju załamania. 
- Nie mogę - patrzył wszędzie tylko nie na mnie. To bolało. - Musisz już wrócić. 
- Co?! - krzyknęłam. - Nie, nie, nie! Harry, nie każ mi wracać! Nie możesz tego zrobić, rozumiesz?! Proszę, nie! 
Nagle obraz zaczął mi się zamazywać, a po policzkach spłynęły słone łzy bólu. Nie mógł mi tego zrobić, znowu! Próbowałam go dotknąć, lecz nie czułam już jego ciała. To tak jakby był duchem. Próbowałam krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Szamotałam się jak szalona, ale to nic nie dało. Wszystko zniknęło, a ja obudziłam się. 
Poruszyłam delikatnie głową chwilę potem krzywiąc się z bólu. Moje powieki były okropnie ciężkie, dlatego uniesienie ich był nie lada wyczynem. Tylko czy chciałam je unieść? Chciałam znowu zobaczyć ten okropny świat? Dlaczego znowu ocalałam? Większość ludzi nazwałoby to szczęściem, wręcz cudem, a dla mnie była to okrutna kara. Boże, dlaczego znowu uratowałeś mnie od śmierci, której tak pragnęłam? 
Niepewnie otworzyłam oczy, ale po chwili zamknęłam je, gdyż poraziły je promienie słoneczne. Moja głowa pękała tak samo jak ciało z bólu. Powinnam być już do niego przyzwyczajona, prawda?
Podjęłam kolejną próbę otwarcia oczu i tym razem udało mi się. Zamrugałam parę razy, widząc wszystko przez mgłę. 
Chwilę później obraz wyostrzył się, a ja ujrzałam pochyloną nade mną Lexi, która patrzyła na mnie zmartwiona.
- Hej - uśmiechnęła się delikatnie. - Jak się czujesz?
- Okropnie - powiedziałam zgodnie z prawdą.  - Moja głowa pęka. 
- Miałaś wstrząs mózgu, to normalne. 
- Co z Louisem? - spytałam nagle przypominając sobie o szatynie. Boże, proszę, aby nic mu się nie stało.
- Wszystko z nim w porządku - odpowiedziała. - Niedawno zasnął. 
- Możesz mi wytłumaczyć co się stało? 
- Kiedy nie dawaliście znaku życia zaczęliśmy się martwić. Wraz z Max'em pojechałam was szukać. Znaleźliśmy was niedaleko Holmes Chapel w rozbitym samochodzie. Wyciągnęliśmy was stamtąd i pojechaliśmy do mojej zaufanej znajomej, która mieszka niedaleko. Wezwaliśmy doktora Stevena, zbadał was, podał kroplówki i na szczęście obyło się bez szpitala. Więc teraz jesteś w domu Zoe.
Pokiwałam głową od razu się odprężając. Na szczęście mieliśmy doktora Stevena, który był naszym lekarzem i w razie jakichś obrażeń przyjeżdżał do nas z całym sprzętem. Nie mogliśmy pozwolić sobie na wizyty w szpitalu, bowiem zrobiłoby to dużo szumu, a tego nie chcieliśmy. Oczywiście w razie śmiertelnych ran od razu tam się kierowaliśmy, ale najwyraźniej wypadek mój i Louisa nie był tak groźny jak myślałam. 
- Louis powiedział, że zachowywałaś się jakby coś było na drodze - powiedziała ostrożnie Lexi. - Co to było?
Cholera, powinnam jej powiedzieć? Uwierzyłaby mi, czy tak samo jak Louis pomyślała, że jestem chora psychicznie? To na pewno był Harry i nie ma mowy, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Nie jestem szalona! Przecież przed chwilą z nim rozmawiałam, czułam jego dotyk. Nie byłam chora, prawda?
- Dru - pogoniła mnie blondynka. - Powiedz.
Przełknęłam głośno ślinę, modląc się, aby mi uwierzyła. Była moją przyjaciółką i powinna mi wierzyć, prawda? Chociaż Lou też był moim przyjacielem, ale mi nie uwierzył. Nieważne, raz kozia śmierć.
- To był Harry.
Nagle zapanowała głucha cisza, a dziewczyna zaczęła przetwarzać, to co powiedziałam. Serce było mi jak oszalałe, a dłonie pociły się ze stresu. Lexi, proszę uwierz mi. 
- To niemożliwe - wyszeptała. - On nie żyje.
- Jesteś taka sama jak Louis - syknęłam. - Nie wierzysz mi! 
- Widziałam jak umierał, widziałam jego martwe ciało, Dru. 
Byłam rozczarowana jej zachowaniem, bowiem myślałam, że jednak uwierzy w moje słowa. Jak mogłam być tak głupia? Nie musiałam jej tego mówić, mogłam skłamać niż dać jej powody do myślenia, że powinna wysłać mnie do psychiatryka. Coś ścisnęło mnie za serce, gdy zobaczyłam łzy w jej oczach, które po chwili spłynęły po jej policzkach. Dlaczego płakała? To przeze mnie?
- Bałam się o ciebie - zaszlochała. - Kiedy zobaczyłam zniszczony samochód myślałam, że to koniec. Że nigdy więcej nie usłyszę twojego głosu, śmiechu i nawet, że nie zobaczę jak płaczesz. Jesteś dla mnie wszystkim, Dru i dlatego tak ciężko mi uwierzyć. Wiem, że powinnam teraz przyznać ci rację, ale nie mogę, bo Harry nie żyje. Gdyby była jakakolwiek szansa na uratowanie go, to na pewno bym to zrobiła, wiesz? I mam cholerne poczucie winy, że nie było mnie przy nim, aby mogła mu pomóc. Nienawidzę samej siebie za to, że siedziałam w tym cholernym aucie zamiast stać u jego boku. Przepraszam. 
Była załamana, a najgorsze było to, że to wszystko przeze mnie. Znowu zawiodłam ludzi, których kocham i po raz kolejny miałam pretensje do Boga za to, że nie pozbawił mnie życia. Jej słowa były bardzo szczere i ani przez chwilę nie zwątpiłam, że chciała pomóc Harry'emu. Nie miałam pojęcia, że tak bardzo nienawidziła siebie za to, że nie było jej przy nim. Nigdy nie obwiniałam Lexi za śmierć Stylesa, ponieważ to nie była jej wina, że została postrzelona, a jedyną istotą, która zawiniła był Bóg. 
- To nie twoja wina - uścisnęłam jej dłoń. - Nie obwiniaj się o to co się stało. 
- Mi też jest ciężko - wyszeptała. - Proszę, wybacz mi. 
- Nie, to ty mi wybacz, Lexi.
                                     *
Trzymając się ramienia Lexi stawiałam małe kroczki. Głowa wciąż mi pękała, a nogi były jak z waty, co chyba nie było dobrym znakiem. Dom był przytulny i utrzymany w ciemnych kolorach. Od razu mi się spodobał, bowiem wnętrze było urządzone w starym stylu wiktoriańskim. 
Na kanapie w salonie siedział mój brat oraz młoda dziewczyna. Miała długie blond włosy z czarnymi odrostami na czubku. Wyglądała jakby była ćpunką, bowiem jej oczy były zaczerwienione, a twarz blada jak kartka. 
- Cześć. 
Max podszedł do mnie, po czym delikatnie przytulił. Właścicielka domu przyglądała mi się uważnie z obojętnym wyrazem twarzy. Było w niej coś co mnie intrygowało, zastanawiałam się skąd Lexi może ją znać. 
- Jak się czujesz? - spytał.
- Już dobrze - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Jestem Dru - zwróciłam się do dziewczyny.
- Zoe - odpowiedziała. - Potrzebujesz czegoś? 
- Nie, dziękuję. 
- Zrobię obiad - powiedziała, po czym wstała i udała się do pomieszczenia obok, które musiało być kuchnią. 
- Jest trochę nieufna - szepnęła do mnie Lexi. - Nie przejmuj się jej obojętnością.
- Nie przejmuję - wzruszyłam ramionami. 
- Pójdę pomóc Zoe - mój brat uśmiechnął się szeroko, a chwilę później już go nie było.
Uniosłam wysoko brwi, posyłając pytające spojrzenie przyjaciółce. Blondynka zachichotała cicho mówiąc: 
- Chyba mu się spodobała.
- Teraz nie masz wyboru, musisz mi wszystko o niej opowiedzieć. 
- Chodźmy na zewnątrz. 
Wciąż trzymając się ramienia Lexi ruszyłyśmy w stronę drzwi balkonowych. Ciepłe powietrze uderzyło w nasze twarze, gdy wyszłyśmy na taras. Usiadłyśmy na bujanej ławce, która wykonana była z ciemnego drewna. Gdy zobaczyłam polne kwiaty, które rosły w ogrodzie przypomniała mi się moja rozmowa z Harrym. Zagryzłam mocno dolną wargę, aby się nie rozpłakać. Muszę zapomnieć.
- Zoe poznałam dzięki Harry'emu. Jej ojciec przyjaźnił się z mamą Harry'ego i kiedy zmarł Harreh zajął się Zoe. Pomagał jej tak długo aż nauczyła się żyć na własną rękę. Jest trochę dziwna, lubi samotność, broń i dragi. Ma siedemnaście lat i nie powinna mieszkać sama, ale jej dom jest położony z dala od innych i praktycznie nikt nie zapuszcza się w te rejony. Jest lojalna i zawsze pomaga jeżeli jest taka potrzeba. To dobra dziewczyna, tylko trochę osamotniona i zamknięta w sobie.
- Czyli nie muszę się obawiać? 
- Nie - uśmiechnęła się. 
- Długo to zostaniemy? - zapytałam.
- Wyjedziemy dzisiaj w nocy.
- Dobrze, zabierzemy ze sobą Zoe.
- Jak to? - spytała zdziwiona.
- Ma siedemnaście lat i nie sądzę żeby samotność jej służyła. Nie musi z nami zostawać na zawsze, ale chociaż na trochę. Z resztą Lily przyda się towarzystwo. 
- Dobrze, porozmawiam z nią. 
- Mogę się dosiąść? 
Spojrzałam w bok, a moim oczom ukazał się Lou. Na jego ustach widniał delikatny uśmiech, a oczy błyszczały dziwnym blaskiem. Poczułam ulgę, widząc, że z nim wszystko w porządku. Miał tylko parę rozcięć na twarzy, ale nie wydawały się być groźne.
- Zostawię was samych.
Miejsce Lexi, która wróciła do domu zajął Louis. Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć. Przeprosić, nakrzyczeć, czy milczeć? Jego ramię ocierało się o moje, powodując, że dziwnie przyjemny prąd przeszedł przez moje ciało. To nie był dobry znak.
- Przepraszam za ten wypadek - przerwałam ciszę.
- Zapomnijmy o tym, dobrze? 
- Pewnie - nigdy o tym nie zapomnę. - Jak się czujesz?
- Jest dobrze - odparł. - Tylko trochę boli mnie noga. 
- Nawet nie wiesz jak mi głupio - schowałam twarz w dłoniach, bowiem nie mogłam znieść jego spojrzenia. 
- Mieliśmy o tym zapomnieć - zaśmiał się cicho. - Ej, nie ukrywaj tej swojej pięknej buźki.
Zdjął dłonie z mojej twarzy, a ja patrzyłam na niego uważnie. Powiedział, że mam piękną twarz, czy to robią przyjaciele? Opuszkami palców delikatnie pogładził mój policzek, a potem schował kosmyk włosów za ucho. Był taki delikatny i czuły. Nagle jego spojrzenie spoczęło na moich ustach. Zachłysnęłam się powietrzem, gdy spojrzał w moje oczy. Pochylił się w moją stronę, czułam jego ciepły oddech na policzku. 
- Zanim cię pocałuję muszę wiedzieć, czy zależy ci na Dante - wyszeptał. - Bo jeżeli tak jest to wycofam się. Mam nadzieję, że jednak to nie jest silne uczucie. 
Co miałam powiedzieć? Prawdę, czy kłamstwo? Chciałam zasmakować ust Lou, ale jakiś dziwny głosik krzyczał w mojej głowie żebym tego nie robiła. Nagle przed oczami pojawił mi się obraz załamanego Harry'ego, co spowodowało, że odsunęłam się od mojego przyjaciela. Nie mogłam tego zrobić.
- Przepraszam - wyszeptałam, po czym wstałam z ławki i weszłam do domu. 
Oparłam się o ścianę głośno oddychając. Boże, prawie pocałowałam Louisa, byłego przyjaciela Harry'ego. Można być gorszą suką? Miałam dość tych dziwnych uczuć, które zlewały się w jedno i atakowały ze zdwojoną siła. Pisnęłam, widząc za oknem postać Harry'ego. Wpatrywał się we mnie z obojętnym wyrazem twarzy i tylko oczy go zdradzały - były pełne smutku. Upadłam na podłogę, zamykając oczy. Boże, co się ze mną dzieje? 
- Dru! Co się stało?! 
Obok mnie pojawiła się Lexi i zaczęła pocierać moje ramię. Zaczęłam szlochać jak mała dziewczynka, której zabrano ulubionego misia. Byłam chora, musiałam w końcu to zaakceptować.
- Znowu go widziałam - wychrypiałam. - Co się ze mną do cholery dzieje?!
- Rozgryziemy to, wszystko będzie dobrze -  próbowała mnie uspokoić, ale na próżno.
- Zaczynam tracić rozum, dłużej nie dam rady. To koniec.
Od Autorki:
Przepraszam za ten beznadziejny rozdział. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Potrzebuję Waszych pomysłów, bo inaczej, to będzie koniec tego opowiadania. Możecie mi pomóc i pisać mi swoje propozycje na asku albo TT? Błagam na kolanach.
Jak widzicie Dru szaleje i powiem Wam tylko, że w piątym rozdziale wyjaśnię wszystko z Harrym.
Co myślicie o Zoe i zachowaniu Louisa?
Jest nowa zakładka pt. "Marionetki cz. II". Tam znajdziecie wszystkich bohaterów części drugiej.
Dziękuję za każdy komentarz, jesteście niesamowite! Kocham Was ♥
Blogi odwiedzam zawsze w weekend, także proszę nie złośćcie się, że tak późno komentuję, ale mam straszne urwanie głowy ze szkołą. Mam nadzieję, że rozumienie.
Pozdrawiam! ♥ 

piątek, 7 lutego 2014

02 | część II

Obudziłam się bardzo wcześnie z ogromnym bólem głowy, który rozsadzał moją czaszkę. Miałam podkrążone oczy i wyglądałam jakbym nie spała od paru dni. Siedząc na balkonie paliłam kolejnego papierosa, który niszczył mi zdrowie. Od trzech lat budzenie się boli. Powoli przychodziła świadomość, że wciąż tu jestem i żyję, a wcale nie chciałam żyć. Wolałam się podać niż dalej brnąć w te bagno, w które się wkopałam. Marzyłam o szybkiej, bezbolesnej śmierci i o wiecznym spokoju. Tylko, że wieczny spokój nie był mi przeznaczony tak samo jak szybka i bezbolesna śmierć. Wstałam z zimnej posadzki i wróciłam do sypialni, zamykając za sobą szklane drzwi. Dante wciąż spał, ściskając poduszkę, którą zapewne brał za moje ciało. Dante w czasie snu zawsze mnie obejmował, co niezbyt mi się podobało. Potrzebowałam przestrzeni, którą on naruszał.
Otuliłam się mocniej szlafrokiem, który miałam na sobie, po czym weszłam do łazienki, która była połączona z pokojem. Oparłam się o zlew, patrząc w swoje odbicie w lustrze. Widziałam dziewczynę, która miała bladą twarz, przekrwione oczy, sine usta. Jej twarz była obojętna, tęczówki chłodne, a serce pokryte lodem. Wszystko w niej było martwe, a najgorsze było to, że to byłam ja. Widziałam samą siebie i dobijał mnie ten widok. Wyjęłam z szafki tabletki, które przypisał mi psychiatra na depresję, połknęłam dwie i popiłam zimną wodą. Łudziłam się, że może po ich zażyciu poczuję się lepiej i spojrzę inaczej na świat. Jednak świat wciąż był szary i brudny, bez kolorów tęczy.
Kiedy wróciłam do pokoju Dante już nie spał. Siedział na łóżku, twarz schowaną miał w dłoniach i wyglądał jakby płakał.
- Coś się stało? - spytałam, klękając na przeciwko niego.
Odsunęłam jego dłonie, abym móc spojrzeć na jego twarz. Patrzył w moje oczy jakby czegoś w nich szukał, a jego palce splotły się z moimi.

- Znowu zaczęłaś się staczać - jego głos był wypełniony bólem. - W całym pokoju czuć papierosy, jesteś blada, twoje oczy są nicością - zaczął wymieniać. - Nie chcę cię stracić.
- Nie stracisz - byłam bardzo poruszona jego wyznaniem. Nie mogłam patrzeć na to jak cierpiał przeze mnie, nienawidziłam siebie za to, że byłam powodem jego smutku. Jak mogłam do tego dopuścić?
- Stracę - wyszeptał. - Znowu zaczynasz się oddalać i przestajesz ze mną rozmawiać. Nie mówisz mi jak się czujesz, nie dotykasz mnie. Cholera, nawet nie zwracasz na mnie uwagi. Kiedy ostatnio mnie pocałowałaś, albo przytuliłaś?
Zbyt wiele emocji zaczęło mną targać, byłam rozkojarzona i czułam się jak śmieć. Co powinnam zrobić, aby go uszczęśliwić, uspokoić? Nie był Harry'm, nie wiedziałam jak mam z nim postępować. Harry by mi nie powiedział tak jak Dante co czuje, tylko dusiłby to w sobie. Dlaczego ich porównuję?! Boże, co się ze mną dzieje?!
Nie wiedząc co mam zrobić, ujęłam jego twarz w dłonie i przycisnęłam swoje usta do jego. Na początku był zaskoczony moimi śmiałymi ruchami, ale po chwili chwycił mnie za biodra i usadził na swoich kolanach, nie odrywając swoich warg od moich. Całował mnie z tęsknotą, pożądaniem i ogromną miłością. On czuł jakby miał w ramionach cały świat, a ja jakbym była całowała własnego brata. Otworzyłam szeroko oczy, gdy zaczął rozwiązywać mój szlafrok. O nie!
Przerwałam nasz pocałunek, położyłam dłonie na jego torsie i odsunęłam się delikatnie. Odetchnęłam z ulgą, widząc jak uśmiecha się do mnie. Wolałam go w tej wersji, przynajmniej był szczęśliwszy.
- Przepraszam, że przeze mnie czujesz się źle - rzekłam, przenosząc jedną dłoń na jego policzek. - Od teraz będzie lepiej.
- Kocham Cię, Dru - wtulił twarz w moją dłoń.
Poczułam ukłucie w sercu, gdy usłyszałam te słowa. Nie mogłam ich znieść, były jak ogień, który palił moją skórę, przynosząc mi okropny ból. Uśmiechnęłam się sztucznie, aby nie pokazać mu, że walczę sama ze sobą.
- Ja Ciebie też, Dante.
                                                                      *
Siedząc w salonie obserwowałam Jasona i Max'a, którzy grali w grę video. Wydawali się być tym bardzo pochłonięci skoro nawet nie zwracali uwagi na Lily, która w samej bieliźnie paradowała po domu. Nie żebym miała coś przeciwko temu, ale ostatnio mojemu braciszkowi zbyt często buzują hormony, co jest dość irytujące.
- Kurwa! - warknął Max, gdy jego człowieczek z gry został zabity.

- Język - upomniałam go, a on wywrócił oczami. - I nie wywracaj oczami.
- Masz przesrane - Jason zaśmiał się cicho do mojego brata, który od razu uderzył go pięścią w ramię.
Uniosłam jeden kącik ust do góry rozbawiona ich zachowaniem, Wydawali się być szczęśliwi i zrelaksowani, a to był rzadki widok w tym domu. Max wydoroślał przez te lata. Zrozumiał pewne rzeczy i w końcu zaczął się mnie słuchać. Oczywiście kiedy zabroniłam mu mieszać się do interesów był na mnie wściekły i buntował się, ale chyba w końcu zrozumiał, że chciałam tylko jego dobra.
- Zebranie rodzinne! - krzyknął Matt, wchodząc do salonu.
Wyglądał dzisiaj inaczej niż zwykle. Miał na sobie szarą koszulkę, ciemne spodnie i czarną, skórzaną kurtkę. Trochę przypominał Harry'ego i nic nie mogłam poradzić na to, że podobał mi się ten widok.
Lexi zaszła swojego chłopaka od tyłu, po czym pocałowała go w policzek, co wywołało uśmiech na jego ustach. Zazdrościłam im tej miłości, którą siebie darzyli.
- O co chodzi? - spytał Dante, siadając obok mnie. Wzdrygnęłam się, gdy położył swoją dłoń na moim kolanie, ale na szczęście tego nie zauważył w przeciwieństwie do Lou, który spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Jest akcja do wykonania - Matt uśmiechnął się przebiegle. - Inna niż dotychczas.
- Jak bardzo inna? - zapytała Lexi.
- To inny poziom - wyjaśnił czarnowłosy. - Nigdy tego nie robiliśmy, ale zyski z tego są wielkie.
- Do rzeczy, Matt - syknęłam.
- Dzisiaj w Londynie jest wyprawione przyjęcie dla bogaczy. Organizuje je niejaki Tom Bomer, który jest totalnym miliarderem. Co roku wyprawia to spotkanie, aby pochwalić się swoimi zdobyczami. Dzisiaj główną atrakcją będzie drogocenny czerwony diament - mówił z takim podekscytowaniem, że bałam się iż jest chory. Nigdy go takiego nie widziałam. - Mogę sfałszować tylko dwa zaproszenia, nie więcej. Kto chce ukraść ten piękny kryształ?
- Nawet się nie waż, Max - warknęłam, widząc, ze mój braciszek rozważa pomysł, aby udać się na to przyjęcie.
- Daj spokój - był ewidentnie zły. - Mogę zrobić to z Lily. To nie może być trudne.
- Nie ma mowy! - zaprotestowałam. - Nie zajmujecie się biznesem.
- I to jest kurewsko trudne - powiedział Matt. - Niech zrobi to ktoś wygadany, sprytny i z doświadczeniem.
- Ja mogę to zrobić - zgłosił się Louis, a wszyscy skinęli głowami, zgadzając się. 
- Zrobię to - wstałam z kanapy, rozciągając kości. - Ja i Louis. 
- Auć - zaśmiał się Dante teatralnie przykładając dłoń do serca. - To zabrzmiało jakbyś ze mną zrywała.
- Laski zawsze bardziej lubiły mnie.
Wszyscy zaśmiali się, gdy Lou objął mnie ramieniem. Nie wzdrygnęłam się na jego dotyk tak jak na Dante, lecz miałam ochotę wtulić się w jego ciało. Może spowodowane było to tym, że był tak podobny do Harry'ego, albo tym, że wczoraj porozmawiał ze mną szczerze i zdobył moją sympatię. Jednak miałam nadzieję, że chodziło o to pierwsze, bowiem nie mogłabym znieść myśli, że mogę pragnąć kogoś innego niż Harry'ego.
                               *
Stojąc przed ogromnym domem, zastanawiałam się czy na pewno nasz plan się powiedzie. Elitarni ludzie wchodzili do budynku, pokazując zaproszenia dwóm, umięśnionym strażnikom. Wszyscy wyglądali bardzo szykownie włącznie ze mną i Louisem. Tomlinson miał na sobie czarny garnitur, a ja sukienkę oraz żakiet. 
- Czas zacząć przedstawienie - szepnął Louis, wystawiając w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam. 
Powolnym krokiem podeszliśmy do ochroniarzy, a oni zmierzyli nas wzrokiem zapewne oceniając czy jesteśmy bogaci.
Louis podał im zaproszenia, patrząc na nich obojętnie. Cholera, nieźle mu szło. Jeden z mężczyzn spojrzał na zaproszenia, a potem na nas. Jego spojrzenie było chłodne i wyglądał jakby za chwilę miał nas zabić. 
Na pewno zorientował się, że zaproszenia były sfałszowane, upiekło się nam. 
- Życzymy miłej zabawy - kiedy przemówił odetchnęłam z ulgą. Jednak wszystko poszło zgodnie z planem. 
- Dziękujemy - odpowiedziałam, po czym przekroczyliśmy próg domu. 
Wnętrze utrzymane było w złotym i czerwonym kolorze. Goście wyglądali jak w średniowieczu - kobiety miały długie suknie, sięgające ziemi, a mężczyźni fraki. Pili wino, rozmawiając oczywiście o pieniądzach i jak ważne one są. Wraz z Louisem zdecydowanie wyróżnialiśmy się od reszty, ale na szczęście nikt nie zwracał na nas szczególnej uwagi. Młody kelner podszedł do nas z tacką, na której stały kryształowe kieliszki z winem. Wzięłam jeden z nich i napiłam się słodkiego trunku. Kochałam wino, a szczególnie słodkie.
- Myślisz, że nam się uda? - spytał mój towarzysz. 
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam - Jeden zły ruch i już po nas. 
- Boisz się - stwierdził, a na jego ustach pojawił się zadziorny uśmieszek.
Czy się bałam? Pewnie, że tak, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Strach był oznaką słabości, a ja nie mogłam po raz kolejny pokazać mu jak słaba psychicznie byłam. Musiałam mu udowodnić, że nie byłam już tą Dru, która obawiała się własnego cienia. Zmieniłam się, a strach był moim dobrym znajomym. 

- Doprawdy? - uniosłam wysoko brwi. - W takim razie patrz.
Wyminęłam go i udałam się w stronę Tom'a Bomer'a. Działałam pod wpływem impulsu i nie do końca wiedziałam co robię.  Mężczyzna miał około pięćdziesięciu lat i wyglądał jak prawdziwy miliarder. Wręcz śmierdziało od niego pieniędzmi. 
- Dobry wieczór - powiedziałam, uśmiechając się sztucznie.
- Dobry wieczór - odpowiedział, przyglądając mi się uważnie.
- Nazywam się Lauren Deutrom - przedstawiłam się, a Bomer od razu uśmiechnął się szeroko.
- To zaszczyt poznać panią. 
Uff, łyknął to. Teraz trzeba dalej ciągnąć tą szopkę, aby nie zorientował się, że podaję się za kogoś kim nie jestem. Zapewne nie zdawał sobie sprawy, że prawdziwa Lauren Deutrom leży teraz w kałuży swojej krwi. 
- Wspaniałe przyjęcie - odezwałam się. - Cudowne wino - uniosłam kieliszek do góry.
- Dziękuję - zacisnęłam szczęki, gdy jego dłoń znalazła się na mojej tali. - Gdzie jest pani mąż? - spojrzał na mnie figlarnie. 
- Rozmawia z pozostałymi gośćmi.
- W takim razie może zechciałaby pani zobaczyć resztę posiadłości?
Słucham? Ten stary piernik chce mnie zaciągnąć do łóżka i myśli, że mam na to ochotę? W głowie od razu pojawił mi się obraz jak go zabijam. Najpierw odcięłabym mu przyrodzenie, aby dać mu nauczkę.
Już miałam mu odpowiedzieć, kiedy przyszedł kelner. Wyglądał na zdenerwowanego i lekko przestraszonego. 
- Proszę pana, mamy nieproszonych gości - powiedział cicho. - Dostaliśmy fałszywe zaproszenia. 
- Jak to?! - dłoń Bomera zniknęła z mojego ciała, które nagle spięło się z wiadomych przyczyn. Oni wiedzieli już o nas.  - Niech ochrona przeszuka każdego. 
Kelner szybko odszedł od nas, a kiedy mężczyzna spojrzał na mnie, sprawiając, że zatrzęsłam się ze strachu. Już po mnie. 
- Przykro mi pani Deutrom - powiedział ze skruchą. - Następnym razem pokaże pani moją posiadłość.
- Z całą pewnością. Przepraszam, ale teraz wrócę do męża. 
Zanim zdążył coś powiedzieć mnie już nie było. Moje nogi były jak z waty, gdy szłam w stronę Louisa. Nasz plan zaraz szlag trafi jeśli nie zaczniemy działać. Mamy dwie opcje - albo działamy zgodnie z planem, albo uciekamy stąd. 
- Oni wiedzą - szepnęłam, a Tomlinson nerwowo rozglądnął się dookoła. - Ochrona sprawdzi każdego. 
- Co robimy? - spytał. 
- Działamy zgodnie z planem. 
Louis skinął głową, po czym odszedł, kierując się w stronę bezpieczników. Jedyne co musiałam zrobić, to zabrać diament, gdy będzie panował chaos i uciec niepostrzeżenie. Podeszłam do wystawy, na której honorowo stał czerwony kryształ. Kilkoro ludzi przypatrywało się mu, wychwalając go. Sama również byłam nim zachwycona i nie mogłam się doczekać, kiedy znajdzie się w moich dłoniach.
Nagle wszystkie światła zgasły, a do moich uszu dobiegł krzyk ludzi. Nie tracąc czasu chwyciłam diament i zaczęłam wycofywać się do wyjścia ewakuacyjnego. Przeraziłam się, gdy do krzyków dołączył głośny alarm. Trudno było mi iść w ciemnościach, ale nie dawałam za wygraną i szukałam wyjścia. 
- Diament został skradziony! - ktoś krzyknął, a ja głośno przełknęłam ślinę. 
Potknęłam się o coś i upadłam na podłogę, uderzając o coś głową. Jęknęłam, czując potworny ból. Nie mogli mnie złapać, nie teraz. 
- Chodź. 
Przede mną pojawił się Louis, świecąc latarką. Chwyciłam jego dłoń, wstałam, po czym razem zaczęliśmy biec w stronę wyjścia. Każdy ochroniarz podążał za nami, krzycząc, abyśmy się zatrzymali. Nawet nie zauważyłam, że światła ponownie zostały zapalone. Zimne powietrze buchnęło w nasze twarze, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Wsiedliśmy do samochodu, a ja w trybie ekspresowym odpaliłam silnik. Schyliłam się, gdy pociski zaczęły uderzać w auto. Gdy tylna szyba została zbita wcisnęłam mocniej pedał gazu. Jak szalona mknęłam po asfalcie, próbując zgubić dwa radiowozy, które nas śledziły. Byłam przerażona, bo nigdy nie robiłam czegoś takiego. Matt miał racje - to był zupełnie inny poziom. 
- Cały czas przyspieszaj, mam plan.
Lou zablokował swoje drzwi, po czym odkręcił szybę. Nie miałam pojęcia co chciał zrobić i to mnie zabijało. Bałam się, że może stać się mu krzywda, a straty kolejnej osoby bym już nie przeżyła. Brunet wychylił się za okno, wyciągnął pistolet i zaczął strzelać w radiowozy. Mocniej docisnęłam pedał gazu, gdy znaleźliśmy się na autostradzie. Wcisnęło mnie w fotel, a Louis zachwiał się, ale na szczęście w ostatniej chwili złapał równowagę. Spojrzałam we wsteczne lusterko, gdy usłyszałam pisk opon i głośny huk. Jeden z radiowozów uderzył w bramki roztrzaskując się, a drugi uderzył w jego bok. Nagle oba wybuchły, powodując, że po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Udało się, byliśmy bezpieczni. 
                           *

Byłam okropnie zmęczona, ale musiałam dojechać do Holmes Chapel jeszcze przed  świtem. W aucie panował spokój, który zagłuszał tylko świst wiatru, który przedostawał się przez zbitą szybę. Byłam szczęśliwa, że udało nam się wykonać zadanie. Mało brakowało, a byłoby po nas. Wzdrygnęłam się na samą myśl o więzieniu, gdzie na pewno spędziłabym całe życie. Londyn, to nie Holmes Chapel i panowały tam inne zasady. 
- Jak się czujesz? - spytał Louis.
- Jestem trochę zmęczona - automatycznie ziewnęłam, a on zaśmiał się cicho.
- Może teraz ja poprowadzę?
- Nie, dam radę - pokiwałam przecząco głową. - Nikomu nie pozwalam siadać za kółkiem. 
- Dlaczego?
- To samochód Harry'ego - powiedziałam, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Zauważyłem - westchnął. - Bardzo chciał go mieć. 
Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Harry był w moim życiu cały czas, a moje myśli były zajęte jego osobą. Plus to wszystko nasiliło się, gdy zobaczyłam go. Bałam się powiedzieć o tym komukolwiek, bałam się, że pomyślą, że jestem szalona. Przecież nie można widzieć zmarłych, prawda? To niezgodne z naturą. 
- Coś cię dręczy - zauważył. 
Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, ale bałam się jego reakcji. Bałam się, że zacznie się ze mnie śmiać, albo przestraszy i nazwie szaloną. Nie byłam szalona, prawda? Wiedziałam, że widzenie duchów nie jest normalne, ale skąd miałam pewność, że to naprawdę był duch Harry'ego? Może to był zwykły wytwór mojej wyobraźni? 
- Dru, powiedz mi o co chodzi.
- Widziałam go - przełknęłam głośno ślinę.
- Kogo? - zmarszczył brwi, nie wiedząc o co mi chodzi.
- Widziałam Harry'ego - dodałam, zbierając się na odwagę. - Rozmawiałam z nim. 
Zapanowała głucha cisza i już wiedziałam, że to koniec. Nasza relacja pękła właśnie w tej chwili. Nie uwierzył mi, byłam tego pewna. Pomyślał, że jestem szalona, że powinnam się leczyć. 
- To niemożliwe - wyszeptał. 
- Wiedziałam, że mi nie uwierzysz - mój głos był obojętny choć w środku trzęsłam się jak mała dziewczynka. 
- To nie tak... - zaczął, lecz mu przerwałam.
- Daj spokój, Louis - westchnęłam. - Dam sobie radę z resztą jak zawsze.
Na tym nasza rozmowa została zakończona. Czułam jego niespokojny wzrok na sobie. "Nie jestem szalona" - powtarzałam sobie w myślach. 
Na dworze panowała ciemność, która sprawiała, że czułam się jeszcze bardziej zagubiona. Dlaczego to przytrafiło się mnie? Czym sobie na to zasłużyłam?
Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, gdy zobaczyłam postać, stojącą na środku drogi. To był Harry. Gwałtownie skręciłam w lewo, aby go nie potrącić, a samochód wpadł w poślizg. Robiłam wszystko, aby ponownie przejąć kontrolę nad autem, ale na nic były moje wysiłki. Serce waliło mi jak szalone, a żołądek skręcał ze strachu. Krzyknęłam, gdy samochód uderzył w drzewo, a poduszki powietrzne wystrzeliły, raniąc moją twarz. Ból był tak potężny, że marzyłam o tym, aby zasnąć. Nieprzytomnie spojrzałam w miejsce gdzie stał Harry, ale niczego tam nie było. Potem zerknęłam na Louisa, który był nieprzytomny, a na jego twarzy widniało mnóstwo krwi. Zamknęłam oczy, pragnąc, aby ten ból zniknął. Po chwili odpłynęłam, a ból psychiczny jak i fizyczny zniknął. Śniłam. 

Od Autorki: 
Cześć i czołem! Jak samopoczucie? Wypoczęliście w trakcie ferii? Ja osobiście nie i jestem zdruzgotana faktem, że w poniedziałek muszę wrócić do tego piekła.
Przepraszam za okropnym opis tej całej kradzieży, bowiem nigdy nie opisywałam czegoś takiego, także rzuciłam się na głęboką wodę. Jeszcze nad tym popracuję i może będą takie same efekty jakie miałam z opisami walk :)
Dziękuję za każdy komentarz. Jestem ogromną szczęściarą, że Was mam, naprawdę.
Jeżeli macie jakieś pomysły na dalszy ciąg opowiadania, to podzielcie się nimi ze mną, proszę. Akcja z wypadkiem jest pomysłem jednej z moich czytelniczek, także bardzo Ci dziękuję, Kochana! Oczywiście troszkę go zmieniłam, ale to właśnie dzięki niej pojawił się ten wątek :)
Także czekam na Wasze komentarze i pomysły :) Zapraszam na TT oraz Aska.
Pozdrawiam <3

niedziela, 2 lutego 2014

01 | część II

Minęły trzy długie lata od śmierci Harry'ego, która zmieniła mnie w innego człowieka. Nie byłam już tą samą Dru. Na początku nazywali mnie dziewczyną Stylesa potem byłą dziewczyną Stylesa, a teraz sobowtórem Stylesa. Lubiłam te określenie, bo wtedy czułam, że jest jeszcze bliżej mnie. Przejęłam wszystkie jego obowiązki. Gang był mój, ale zdobycie go było trudne, bowiem Matt uważał, że to on powinien zająć się interesem. Nie wiedziałam, co skłoniło go do poddania się, ale pewnej nocy ogłosił, że to ja zajmę miejsce Harry'ego. Nikomu to nie przeszkadzało, ponieważ przeszłam wiele szkoleń, co sprawiło, że stałam się silna i sprytna. Lexi lubiła naśmiewać się z mojego umięśnionego brzucha, na którym wciąż widniały blizny. Oczywiście sama również taki miała, ale chyba śmieszyło ją to, że tak bardzo się zmieniłam. Z słabej Dru na silną Dru.
Dzisiaj obchodziłam swoje dwudzieste pierwsze urodziny, ale nie miałam ochoty imprezować w przeciwieństwie do moich przyjaciół. Pijąc whisky, patrzyłam na Leilę, która robiła drinki dla grupki nastolatków, którzy zawitali w jej barze. Było dopiero południe, a oni już mieli ochotę się upić. Wyglądali na mniej więcej piętnaście, szesnaście lat i gdy pomyślę, co ja robiłam w ich wieku, zastanawiam się, gdzie są teraz ich rodzice. W barze nie było nikogo oprócz mnie, Leili i tych bachorów. Miałam ochotę wygonić ich za drzwi, ponieważ wydzierali się tak, że zaczęła boleć mnie głowa.
- Więc dzisiaj kończysz dwadzieścia jeden lat - Leila oparła się o blat, patrząc na mnie z uśmiechem na ustach.
Nie miała już czerwonych włosów jak kiedyś, lecz czarne jak smoła. Była piękna i nie dziwiłam się, że taki przystojniak jak Nathan się w niej zakochał. Byli cudowni i ogromnie się cieszyłam, że miałam okazję ich poznać. Oboje bardzo mnie wspierali po śmierci Harry'ego i pomagali jak tylko mogli. Natahan pomagał nam w interesach bardziej niż za życia Stylesa, a Leila służyła dobrą radą i darmowym alkoholem.
- Yep - odparłam, wypijając do końca trunek.
- Masz jakieś plany? - spytała.
- Nie, nie chcę w ogóle świętować.
- Dlaczego?
Wzruszyłam jedynie ramionami, a ona pokręciła zrezygnowana głową. Czasami ciężko było się ze mną dogadać, ale już taka byłam. Zamknęłam się w sobie i zaczęłam ukrywać swoje emocje pod maską obojętności.
Czarnowłosa nalała mi alkohol do pustej szklanki, a po chwili napełniła także drugą.
- Za twoje zdrowie - uniosła swoją szklankę, a ja zrobiłam to samo. - Wszystkiego najlepszego, Dru.
Uśmiechnęłam się szeroko, po czym wypiłam whisky.  To było miłe z jej strony. Nie naciskała na jakieś przyjęcie tak jak Lexi czy Dante, tylko wypiła ze mną i złożyła mi skromne życzenia. Nie potrzebowałam niczego więcej, no chyba, że powrotu Harry'ego.
Moją uwagę przykuły szepty dzieciaków. Siedzieli przy stoliku nieopodal mnie i perfidnie o mnie gadali.
- Słyszałam, że ostatnio zabiła jakąś laskę, która nie oddała jej pieniędzy.
- Tylko to? Ona jest straszna, taka sama jak ten fagas Styles. Dobrze, że ktoś go zabił.
Nie wytrzymałam. Wstałam ze stołka, a ono z hukiem upadło na podłogę. Podeszłam do ich stolika, a oni spojrzeli na mnie przestraszeni. Chwyciłam za włosy blondynkę, która powiedziała, że dobrze iż Harry zginął. Dziewczyna pisnęła z bólu, próbując się wyrwać, a jej przyjaciele zaczęli uciekać w stronę wyjścia.
- Leila, zamknij drzwi! - krzyknęłam, a kobieta zakluczyła drzwi tym samym nie pozwalając wyjść reszcie.
- Nie tak szybko moi drodzy - właścicielka lokalu wyjęła zza pleców broń, celując nią w nastolatków. - Wracajcie grzecznie do stolika.
Grupa od razu wykonała jej żądanie i wróciła na swoje miejsce. Uśmiechnęłam się złośliwie, po czym przygwoździłam blondynkę, którą wciąż trzymałam do ściany. Zacisnęłam palce na jej szyi, patrząc jak próbuje złapać oddech. Łzy spłynęły po jej twarzy, gdy zwiększyłam uścisk. Próbowała oderwać moje palce, ale była zbyt słaba. Lubiłam patrzeć na to jak moje ofiary poddają się, a potem błagają o śmierć.
- Jak się teraz czujesz, kochaniutka? - zapytałam, uśmiechają się jak psychopatka. - Czujesz jak życie z ciebie uchodzi? 
Jedna z jej przyjaciółek zaszlochała, widząc jak się znęcam nad dziewczyną. To była muzyka dla moich uszu i nic nie mogłam poradzić na to, że chciałam więcej. Wyjęłam z kieszeni nóż, po czym przecięłam nim skórę blondynki.
- Proszę nie! - ktoś krzyknął, ale po chwili zamilkł, gdy Leila spojrzała na niego groźnie. 
- Jak ma na imię wasza przyjaciółka? - spytałam, lecz nie otrzymałam odpowiedzi. - Mówcie!
- Daisy - odezwała się cicho jakaś dziewczyna, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Daisy, Daisy - zanuciłam. - Mamusia cię nie nauczyła, że nie wolno mówić takich rzeczy i rozmawiać o ludziach, których się nie zna? Teraz pożałujesz za to co powiedziałaś. Już nigdy więcej nic nie powiesz. Umrzesz, Kochanie, a wraz z tobą twoi przyjaciele.
Zaśmiałam się podle, słysząc krzyk i płacz nastolatków. Puściłam dziewczynę, a on upadła z hukiem na drewnianą podłogę. Pochyliłam się nad nią, a ona spojrzała na mnie nieprzytomnie.
- Przepraszam - wychrypiała.
- Nie przyjmuję przeprosin - warknęłam, a następnie wbiłam jej nóż prosto w serce.
Dziewczyna wzięła ostatni oddech, po czym zamknęła swoje oczy. Wyjęłam nóż z jej ciała i wytarłam krew o swoją białą bluzkę.
Stanęłam przed resztą nastolatków, a Leila do mnie dołączyła. Wyjęłam broń, którą miałam przymocowaną do paska, odbezpieczyłam ją i strzeliłam w dziewczynę. Do moich uszu dobiegł krzyk, a po chwili każdy z nich zaczął uciekać, próbując się ukryć. Wraz z Leilą wybijałyśmy ich jak kaczki i skończyłyśmy dopiero wtedy, gdy ostatni chłopak upadł na stolik, wykrwawiając się. 
- Cudowny prezent urodzinowy.
Leila zaśmiała się, słysząc moje słowa. Mój uśmiech znikł, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że będziemy musiały to posprzątać. Jakoś nie byłam zadowolona, że będę musiała zbierać te trupy, ohyda. Najwyraźniej Leila, także niezbyt miała na to ochotę, bowiem zatkała nos, patrząc z obrzydzeniem na swój lokal.
- Jeśli jeszcze raz pozwolę ci strzelać w moim barze, to uderz mnie - powiedziała. - Taki bałagan.
- Spokojnie, zadzwonię do Jason, aby wziął kogoś i to sprzątnął.
- Cudownie - uśmiechnęła się szeroko. - Jeszcze raz whisky? 
- Nie, dzięki - odmówiłam, patrząc na zegarek. - Już późno, a muszę coś jeszcze załatwić.
- Widzimy się niedługo - ucałowała mój policzek.
Posłałam jej delikatny uśmiech, po czym wyszłam z lokalu. Zimne powietrze buchnęło w moją twarz, rozwiewając włosy. Szłam pomału opustoszałą ulicą, a jedynym dźwiękiem był odgłos moich obcasów, które uderzały o asfalt. Wsiadłam do samochodu, który kiedyś był Harry'ego i odpaliłam silnik. Porzuciłam swojego garbusa, zastąpiając go autem mojego zmarłego chłopaka. Wyjechałam z gorszej części miasta, kierując się do tej lepszej. Rzadko kiedy tam jeździłam raczej wolałam siedzieć w domu i nie robić nic innego. Dziwnie się czułam, widząc te wszystkie miejsca, w których kiedyś przebywałam. Coś ukuło mnie w sercu, gdy przejeżdżałam obok miejsca, w którym urządziłam trzy lata temu myjnię, bo właśnie tam poznałam Harry'ego.
" - Podoba Ci się? – usłyszałam głęboki, zachrypnięty głos.
Oderwałam swój wzrok z niesamowitego auta i przeniosłam je na chłopaka, który się o nie opierał. Moje usta uformowały się w literę, "o", kiedy zlustrowałam go wzrokiem. Skoro Adam był przystojny, to tajemniczy chłopak był niesamowicie przystojny. Cofam to wszystko, co powiedziałam o Adamie. Przede mną stał prawdziwy bóg. Wysoki chłopak z ciemnymi, kręconymi włosami patrzył na mnie z uśmiechem na ustach. Miał taki piękny uśmiech i te dołeczki.. Był przepiękny.
- Więc? – wciąż domagał się odpowiedzi. Wydawał się być rozbawiony moją reakcją na jego widok.
- Yeah, jest wspaniały – zwilżyłam koniuszkiem języka suche usta.
- Jestem Harry, a ty? – spytał.
- Dru – zamoczyłam gąbkę w płynie zanim zaczęłam myć jego auto."
Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się tego obrazu z mojej głowy. Nie chciałam o tym myśleć, chciałam w końcu o tym zapomnieć, ale nie mogłam. Coś mnie blokowało, a przeszłość deptała mi po piętach. To wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdybym poszła innymi ścieżkami, ale nie zrobiłam tego i teraz miałam za swoje. Popełniłam wiele błędów, które teraz dają mi w kość. Nie chciałam tego.

Zaparkowałam na parkingu przed szkołą, w której się kiedyś uczyłam. Wysiadłam z samochodu, a ciekawskie spojrzenia nastolatków natrafiły na moja osobę. Widziałam w ich oczach strach, gdy kierowałam się w stronę szkoły. Wszyscy schodzili mi z drogi i spuszczali głowy jakby to miało ich jakoś uchronić. Pchnęłam ciężkie drzwi, po czym weszłam do budynku. Tu także uczniowie byli zdziwieni i przestraszeni moją obecnością. Co tam robiłam?

Oczywiście Lily znowu wpakowała się w jakieś kłopoty. To był jej ostatni rok nauki w liceum, ale ona zdawała się tym nie przejmować i cały czas sprawiała kłopoty. Kiedy Lily skończyła w końcu osiemnaście lat wyprowadziła się od swoich okropnych rodziców zastępczych i zamieszkała z nami. Harry nigdy o niej nie mówił po to, aby nie narazić ją na niebezpieczeństwo i dlatego nikt nie wiedział o jej istnieniu oczywiście oprócz Dante. 
- Dzień dobry, Pani Murray - powiedział siwy mężczyzna, gdy weszłam do sali historycznej. Pan Martin patrzył na mnie, uśmiechając się życzliwie. Znałam tego nauczyciela, bowiem sam kiedyś mnie uczył. Kochałam chodzić na jego lekcje i chyba byłam jego ulubienicą.
- Panie Martin - skinęłam głową. - Coś jest nie tak z Lily?
- Owszem - odparł, a we mnie aż się zagotowało. - Wszystko wskazuje na to, że nie zda z mojego przedmiotu.
- Da się jakoś tego uniknąć? - spytałam. 
- Jeśli tylko Lily będzie tego chciała.
- Będzie, proszę się o to nie martwić - zapewniłam go. Nie mogłam pozwolić na to, aby Lily została kolejny rok w liceum, powtarzając klasę. Harry by tego nie chciał.
- Dobrze - uśmiechnął się, wyjmując z teczki jakieś kartki. - Wymyśliłem parę tematów, na które może napisać wypracowania i będzie musiała poprawić ostatni test.
- Dziękuję Panie Martin - uśmiechnęłam się delikatnie, ściskając jego dłoń z wdzięcznością. 
- To dobra dziewczyna - rzekł. - Bardzo przypomina mi ciebie, chociaż może ona jest bardziej wygadana.
Spojrzałam w jego szare tęczówki, które przypominały otchłań. Ceniłam tego człowieka z wielu powodów. Jednym z nich był taki, że nie traktował mnie jak potwora, którym byłam. Chyba wciąż widział we mnie tą starą Dru, która powiedziała mu kiedyś, że jest jej ulubionym nauczycielem.
- Jeszcze raz dziękuję - mój głos stał się chłodniejszy. - Do widzenia, Panie Martin.
Zanim zdążył coś powiedzieć mnie już nie było. Szłam szkolnym korytarzem, a gniew pulsował w całym moim ciele. Nie mogłam zrozumieć dlaczego Lily wcale się nie przykładała do swojej przyszłości. Ja na jej miejscu walczyłabym jak lwica, ale nie miałam już przyszłości. Byłam skończona w przeciwieństwie do niej.
Podeszłam do siostry Stylesa, która stała przy szafce w towarzystwie dwóch dziewczyn. Nastolatki, widząc mnie od razu gdzieś odeszły, zostawiając nas same.
- Co ty tu robisz? - spytała, patrząc na mnie zdziwiona.
- Jak zwykle ratuję twój tyłek - syknęłam. - Jesteś zagrożona z pieprzonej historii!
- No i co? - wywróciła oczami, a ja zacisnęłam dłonie w pięści, aby jej nie uderzyć. Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić. Bałam się, że mogłabym ją uderzyć, albo gorzej - zabić.
- Dru - wyszeptała, a ja otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. - Słuchaj... - zaczęła, ale jej przerwałam.
- Jedziemy do domu. 
Brunetka zacisnęła usta, idąc obok mnie posłusznie. Wyszłyśmy ze szkoły i skierowałyśmy się do auta. Kiedy tylko odpaliłam silnik, ruszyłam z piskiem opon z tego przeklętego miejsca. Jak szalona pędziłam do domu w ogóle nie zatrzymując się na światłach. Napięcie opuściło moje ciało dopiero wtedy, gdy byłyśmy już w naszych rejonach.
- Przepraszam - odezwała się Lily. - Jestem bardzo ci wdzięczna za to, że się mną opiekujesz i mi pomagasz. Nigdy nie dam rady za to ci się odwdzięczyć. Jesteś dla mnie jak rodzina i cieszę się, że jesteś obok mnie.
Zdjęłam jedną dłoń z kierownicy i położyłam ją na zimnej dłoni Lily. Dziewczyna splotła nasze palce, sprawiając, że uśmiechnęłam się nieśmiało. Jej słowa były miodem dla mojego zimnego serca. Ja także cieszyłam się, że ją mam. Mimo że to przez nią osądziłam Harry'ego o zdradę, to kochałam ją jak własną siostrę, a po drugie nie mogłam jej obwiniać, bowiem wtedy miała szesnaście lat. Przez te lata wyjaśniłyśmy sobie wszystko i zaprzyjaźniłyśmy się. Przyrzekałam sobie, że będę ją chronić, bo wiedziałam, że tego oczekiwałby ode mnie Harry. 
Zdziwiłam się, widząc przed domem jakiś nieznany samochód. Lily szybko wysiadła, widząc mój niepokój, a ja po chwili uczyniłam to samo. Otworzyłam drzwi wejściowe i weszłam do ciepłego domu. Rozmowy, które dochodziły z salonu ucichły, gdy po domu rozniósł się stukot moich obcasów. 
- Kto to? - spytałam, widząc w pomieszczeniu nową twarz.
Na kanapie siedział przystojny szatyn, pijąc burbon. Miał szare oczy, które uważnie mi się przyglądały, wąskie usta i delikatny zarost. Na sobie miał ciemne spodnie oraz również ciemną koszulę, której rękawy podwinął, ukazując mnóstwo tatuaży. Trochę przypominał mi Harry'ego i dlatego bolał mnie jego widok.
- Louis - powiedział Dante, podchodząc do mnie. - Mój stary przyjaciel i prawie członek naszej załogi.
Każdy patrzył na mnie uważnie, czekając na moją reakcję. Podeszłam do barku, wlałam do szklanki whisky, po czym wypiłam alkohol.
- Fajnie - odparłam obojętnie. Ten mężczyzna nie interesował mnie dopóki nie sprawiał zagrożenia, a wydawał się być nieszkodliwy.
- Louis był najlepszym przyjacielem Harry'ego.
Zamknęłam oczy, palce mocniej zacisnęłam na dębowym blacie barku. Ugryzłam się w język, aby nie powiedzieć coś głupiego. Musiałam się opanować i zlikwidować ten cholerny ból w sercu. Niech Cię szlag trafi, Dante! Wiedziałeś, że to mnie zrani.
- A to jest moja ukochana dziewczyna Dru - zwrócił się do Louisa, przedstawiając moją osobę.
Dante zakochał się we mnie, kiedy jeszcze byłam z Harrym. Dopiero od jakiegoś roku byliśmy razem. Nie kochałam go tak mocno jak Harry'ego i tak naprawdę nie wiedziałam czy w ogóle kochałam go inaczej niż przyjaciela. Zgodziłam się być z nim tylko dlatego, że przez ostatnie trzy lata pomagał mi wyjść z depresji. Był przy mnie cały czas, co spowodowało, że bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Czułam się winna, że nie kochałam Dante tak jak on mnie. W moim sercu wciąż był Harry i nie mogłam nawet pomyśleć o kimś innym niż on. 
- Czy ty nie byłaś z Harrym? - spytał mój nowy "znajomy".
- Chuj cię to obchodzi - nie mogłam powstrzymać się przed odpyskowaniem. 
- Zadziorna - rzekł rozbawiony, sprawiając, że Matt zaśmiał się cicho.
- Jesteś zabawny - uśmiechnęłam się sztucznie, podchodząc w jego stronę. - Skoro Harry był twoim przyjacielem, to dlaczego nie było cię na jego pogrzebie? Po co zjawiasz się tu po trzech latach po jego śmierci? 
Louis otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Nie przejmowałam się tym, że mogłam go zranić tymi słowami, albo tym, że wszyscy patrzyli na mnie w szoku i z oburzeniem. Nawet Lexi, która siedziała na kolanach Matta wyglądała na złą. 
- Trzeba sprzątnąć syf, który narobiłam w barze - Jason westchnął, słysząc moje słowa. Ostatnio dużo musiał po mnie sprzątać. 
- Dużo tego jest? - spytał, wstając ze swojego wygodnego fotela, który kupił kiedyś na wyprzedaży antyków.
- Około sześciu trupów - wzruszyłam ramionami. - Pójdę do siebie.
Weszłam po schodach na górę, próbując zachować zimną krew. Po drodze do pokoju zdjęłam buty, chwyciłam je w dłoń i zamknęłam się w sypialni, którą dzieliłam z Dante. Rzuciłam się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Chciałabym, aby ktoś mnie ją teraz udusił, abym mogła umrzeć i skończyć ten głupi teatrzyk, który nazywał się życiem. Niszczyłam wszystko co spotkałam na swojej drodze, a ciemność pochłaniała mnie coraz bardziej. Nie było już we mnie ani krzty dobroci. Nie musiałam być taka obojętna, mogłam w końcu znowu okazać miłosierdzie i litość, a zrobiłam odwrotnie. Zabiłam dzisiaj ludzi, którzy mieli przed sobą całe życie i potraktowałam jak gówno przyjaciela Harry'ego. A to wszystko w moje urodziny. Oficjalnie nienawidziłam życia.
                                     *
Siedząc w ogrodzie patrzyłam na gwiazdy, które oświetlały niebo. Jedną z nich na pewno musiał być Harry, byłam tego pewna. Tęskniłam za jego dotykiem i głosem, który sprawiał, że miałam motylki w brzuchu. Pragnęłam znowu go zobaczyć, ale nie we snach jak zazwyczaj, tylko naprawdę. Marzyłam o tym, aby ktoś powiedział mi, że to tylko zły sen, a ja za chwilę obudzę się obok Harry'ego, który z uczuciem gładzi moje plecy. Jednak wiedziałam, że to się nigdy nie stanie. Nasz czas już minął i nie mogłam go zawrócić. Gdybym miała wehikuł czasu, to na pewno wróciłabym do chwili, w której weszłam do domu Harry'ego i zobaczyłam tam Lily. Nie wybiegłabym z niego, tylko usiadła na kanapie i przedstawiła się jako dziewczyna Stylesa. Wtedy byśmy się nie pokłócili, a Harry by nie zginął. 
- Mogę się dosiąść? 
Obok mnie pojawił się Louis, trzymając w dłoniach dwie butelki piwa. Wzruszyłam ramionami ponownie patrząc w niebo. Mężczyzna usiadł przy mnie, podając mi butelkę, którą od razu od niego przyjęłam, dziękując cicho. Dość długo między nami panowała niezręczna cisza, której nie mogłam wytrzymać. Nie mogłam zrozumieć dlaczego w ogóle tutaj przyszedł, przecież potraktowałam go jak śmiecia. Powinien przestać się do mnie odzywać i nienawidzić tak bardzo, że śniłby o tym, że mnie zabija.
- Nie było mnie na pogrzebie, bo bałem się tutaj przyjechać. Gdybym przyszedł oznaczałoby to, że pogodziłem się z jego śmiercią, a tak nie było. Długo myślałem o tym wszystkim i dopiero miesiąc temu pogodziłem się z tym. Harry był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Pomagał mi, kiedy potrzebowałem pomocy, ale potrafił też nieźle mi przyłożyć, gdy coś zrobiłem nie tak. Był wyjątkowy.
Nie spodziewałam się tego, że Louis się przede mną otworzy. Na jego ustach widniał szczery uśmiech, ale oczy były pustką. Na pewno teraz wspominał te chwile, które spędzili razem. Zjadało mnie poczucie winy za to, że tak go potraktowałam. Nie miałam do tego prawa tym bardziej, że nie wiedziałam o nim nic. Nie można było mnie usprawiedliwić, ale za to Louisa owszem.
- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam - powiedziałam, patrząc na niego niepewnie. Ciężko było mi przepraszać, bowiem nie robiłam tego już bardzo dawno.
- Nawet gdybyś bardzo się starała, to nigdy nie pozbędziesz się tej starej Dru - rzekł. - Harry kochał właśnie tą starą wersję ciebie.
- Ale go już nie ma.
- Jest - uśmiechnął się. - O tutaj. 
Wskazał na moje serce, sprawiając, że w moich oczach pojawiły się łzy. Szatyn objął mnie, kiedy zaczęłam szlochać. Nie mogłam powstrzymać się przed płaczem, bowiem więziłam go w sobie już zbyt długo. Co miałam zrobić, aby w końcu zaznać szczęścia? Miałam dość takiego życia, w którym byłam nikim i nic nie znaczyłam. Tęskniłam za starą Dru, ale nie mogłam już taka być. Przestałam być niewinną i bojącą się o wszystko dziewczyną. Nie znałam już miłosierdzia, albo współczucia. Nie okazywałam swoich uczuć zbyt często i zmieniłam się w zimną sukę. Taka teraz byłam.
- Pogódź się z tym, że go już nie ma - wyszeptał. - Musisz zacząć żyć bez niego.
- Nie mogę - odsunęłam się od niego, spotykając jego zmartwione oczy. - Nie mogę o nim zapomnieć dopóki nie wyniesie się stąd - wskazałam na swoją głowę, bowiem to właśnie tam Harry bywał bardzo często okropnie mnie tym męcząc.
- Czy teraz Dante nie powinien tam być? - zapytał, a ja spuściłam głowę zażenowana tym pytaniem. Nie mogłam przecież mu powiedzieć, że nie kocham Dante.
- Jest tam - skłamałam. - Miło się z tobą rozmawiało Louis.
- Louis Tomlinson - podał mi rękę, a ja uścisnęłam ją. - Dla przyjaciół Lou, a od dziś ty też zaliczasz się do moich przyjaciół.
                                      *
Totalnie zalana leżałam na trybunach, które znajdowały się na stadionie. Nie miałam pojęcia jak się tam dostałam i co robiłam przez ostatnie godziny. Było już na pewno późno, chyba coś koło północy, albo może i po. Spędzanie urodziny samotnie nigdy nie było moim marzeniem, ale przecież sama nie pozwoliłam przyjaciołom zorganizować mi przyjęcia urodzinowego. Byłam nieszczęśliwa, smutna i osamotniona. Rozmowa z Lou dała mi do myślenia i sprawiła, że pierwszy raz od bardzo dawna byłam wściekła na Harry'ego. Dlaczego do cholery nie chciał wyjść z mojej głowy i zostawić mnie w spokoju? 
Odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów, wzdychając cicho. Zimny dreszcz przeszedł po moim ciele, powodując, że zazgrzytałam zębami. Jak będę chora, to się zabiję, naprawdę.

- Co ty ze sobą robisz Dru?
Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej, słysząc znajomy mi głos. Zmarszczyłam brwi, widząc przed sobą Harry'ego, który nie wydawał się być zadowolony. Wyglądał inaczej. Był opalony, jego włosy zaczesane były do tyłu, a oczy straciły blask.
- Harry? - wyszeptałam. 
To nie mogło dziać się naprawdę. Harry nie żył już przez trzy lata i to chyba nie możliwe żeby zmartwychwstał dopiero teraz, nie? To na pewno był wytwór mojej wyobraźni. Zamknęłam oczy, policzyłam do dziesięciu i ponownie je otworzyłam, ale on cały czas tam był. Jego usta ułożone były w moim ulubionym uśmiechu.

- To naprawdę ty? - wyszeptałam, a łzy spłynęły po moich policzkach

- Nie mamy dużo czasu - powiedział, ignorując moje pytanie. - Nie możesz tak się zachowywać, Dru. Dlaczego tak się zmieniłaś? Powinnaś żyć tak jak kiedyś, znaleźć sobie chłopaka i być tą dziewczyną, kiedy cię spotkałem. Przestań niszczyć samą siebie!
- To ty mnie zniszczyłeś - zapłakałam. - Zniszczyła mnie twoja śmierć i wiem, że jesteś tylko w mojej wyobraźni. Jestem chora.
- Nie jesteś chora, Księżniczko - wyszeptał, wyciągając w moją stronę dłoń, ale po chwili się cofnął. 
- Czy jest ci tam dobrze? 
- Tak - uśmiechnął się smutno. - Jest mi tam dobrze. Cały czas na ciebie patrzę.
- Wiedziałam, że jesteś moim aniołem stróżem - zaśmiałam się cicho.
- Tęskniłem za tobą i wciąż tęsknię, Księżniczko - w jego oczach pojawiły się łzy. - Kocham Cię, Dru.
- Harry, proszę, nie odchodź! - krzyknęłam, gdy zaczął się wycofywać. - Harry, nie zostawiaj mnie!
Zaczęłam krzyczeć wniebogłosy, a łzy moczyły moją twarz. Głowa pękała mi z bólu tak samo jak serce, które miało już dość tego wszystkiego. Miałam mu tak dużo do powiedzenia, chciałam przeprosić i spytać o tak wiele, ale on odszedł znowu mnie zostawiając. Dlaczego zrobił mi to znowu? Nie dość się wycierpiałam? Nienawidziłam mojej wyobraźni i tego, że zaczynała robić się psychiczna. Błagam, niech ktoś zabierze ten ból, bo zabiję się jeszcze dzisiejszej nocy.

Od Autorki:
Zepsułam zwiastun i zepsułam pierwszy rozdział II części. Pozwałam Wam mnie zabić, bo to jest naprawdę okropne. Nie mam pojęcia jak mogłam napisać coś tak strasznego, to chyba najgorszy rozdział w historii.
Chciałabym Wam bardzo podziękować za każdy komentarz, który poprawia mi humor i daje niezłego kopa w tyłek. Także dziękuję za głosy w sondzie i mam nadzieję, że razem wygramy :) Jeśli możecie i oczywiście chcecie, to pomóżcie mi uzbierać te głosy :)
Strasznie dziękuję dziewczynom, które są ze mną na asku, jesteście cudowne!
Więc jeśli chcecie wiedzieć co u mnie, albo spytać o opowiadanie to zapraszam na ASKA.
Także możecie zaobserwować mnie na TT.
Kocham Was <3