Obudziłam się bardzo wcześnie z ogromnym bólem głowy, który rozsadzał moją czaszkę. Miałam podkrążone oczy i wyglądałam jakbym nie spała od paru dni. Siedząc na balkonie paliłam kolejnego papierosa, który niszczył mi zdrowie. Od trzech lat budzenie się boli. Powoli przychodziła świadomość, że wciąż tu jestem i żyję, a wcale nie chciałam żyć. Wolałam się podać niż dalej brnąć w te bagno, w które się wkopałam. Marzyłam o szybkiej, bezbolesnej śmierci i o wiecznym spokoju. Tylko, że wieczny spokój nie był mi przeznaczony tak samo jak szybka i bezbolesna śmierć. Wstałam z zimnej posadzki i wróciłam do sypialni, zamykając za sobą szklane drzwi. Dante wciąż spał, ściskając poduszkę, którą zapewne brał za moje ciało. Dante w czasie snu zawsze mnie obejmował, co niezbyt mi się podobało. Potrzebowałam przestrzeni, którą on naruszał.
Otuliłam się mocniej szlafrokiem, który miałam na sobie, po czym weszłam do łazienki, która była połączona z pokojem. Oparłam się o zlew, patrząc w swoje odbicie w lustrze. Widziałam dziewczynę, która miała bladą twarz, przekrwione oczy, sine usta. Jej twarz była obojętna, tęczówki chłodne, a serce pokryte lodem. Wszystko w niej było martwe, a najgorsze było to, że to byłam ja. Widziałam samą siebie i dobijał mnie ten widok. Wyjęłam z szafki tabletki, które przypisał mi psychiatra na depresję, połknęłam dwie i popiłam zimną wodą. Łudziłam się, że może po ich zażyciu poczuję się lepiej i spojrzę inaczej na świat. Jednak świat wciąż był szary i brudny, bez kolorów tęczy.
Kiedy wróciłam do pokoju Dante już nie spał. Siedział na łóżku, twarz schowaną miał w dłoniach i wyglądał jakby płakał.
- Coś się stało? - spytałam, klękając na przeciwko niego.
Odsunęłam jego dłonie, abym móc spojrzeć na jego twarz. Patrzył w moje oczy jakby czegoś w nich szukał, a jego palce splotły się z moimi.
- Znowu zaczęłaś się staczać - jego głos był wypełniony bólem. - W całym pokoju czuć papierosy, jesteś blada, twoje oczy są nicością - zaczął wymieniać. - Nie chcę cię stracić.
- Nie stracisz - byłam bardzo poruszona jego wyznaniem. Nie mogłam patrzeć na to jak cierpiał przeze mnie, nienawidziłam siebie za to, że byłam powodem jego smutku. Jak mogłam do tego dopuścić?
- Stracę - wyszeptał. - Znowu zaczynasz się oddalać i przestajesz ze mną rozmawiać. Nie mówisz mi jak się czujesz, nie dotykasz mnie. Cholera, nawet nie zwracasz na mnie uwagi. Kiedy ostatnio mnie pocałowałaś, albo przytuliłaś?
Zbyt wiele emocji zaczęło mną targać, byłam rozkojarzona i czułam się jak śmieć. Co powinnam zrobić, aby go uszczęśliwić, uspokoić? Nie był Harry'm, nie wiedziałam jak mam z nim postępować. Harry by mi nie powiedział tak jak Dante co czuje, tylko dusiłby to w sobie. Dlaczego ich porównuję?! Boże, co się ze mną dzieje?!
Nie wiedząc co mam zrobić, ujęłam jego twarz w dłonie i przycisnęłam swoje usta do jego. Na początku był zaskoczony moimi śmiałymi ruchami, ale po chwili chwycił mnie za biodra i usadził na swoich kolanach, nie odrywając swoich warg od moich. Całował mnie z tęsknotą, pożądaniem i ogromną miłością. On czuł jakby miał w ramionach cały świat, a ja jakbym była całowała własnego brata. Otworzyłam szeroko oczy, gdy zaczął rozwiązywać mój szlafrok. O nie!
Przerwałam nasz pocałunek, położyłam dłonie na jego torsie i odsunęłam się delikatnie. Odetchnęłam z ulgą, widząc jak uśmiecha się do mnie. Wolałam go w tej wersji, przynajmniej był szczęśliwszy.
- Przepraszam, że przeze mnie czujesz się źle - rzekłam, przenosząc jedną dłoń na jego policzek. - Od teraz będzie lepiej.
- Kocham Cię, Dru - wtulił twarz w moją dłoń.
Poczułam ukłucie w sercu, gdy usłyszałam te słowa. Nie mogłam ich znieść, były jak ogień, który palił moją skórę, przynosząc mi okropny ból. Uśmiechnęłam się sztucznie, aby nie pokazać mu, że walczę sama ze sobą.
- Ja Ciebie też, Dante.
*
Siedząc w salonie obserwowałam Jasona i Max'a, którzy grali w grę video. Wydawali się być tym bardzo pochłonięci skoro nawet nie zwracali uwagi na Lily, która w samej bieliźnie paradowała po domu. Nie żebym miała coś przeciwko temu, ale ostatnio mojemu braciszkowi zbyt często buzują hormony, co jest dość irytujące.
- Kurwa! - warknął Max, gdy jego człowieczek z gry został zabity.
- Język - upomniałam go, a on wywrócił oczami. - I nie wywracaj oczami.
- Masz przesrane - Jason zaśmiał się cicho do mojego brata, który od razu uderzył go pięścią w ramię.
Uniosłam jeden kącik ust do góry rozbawiona ich zachowaniem, Wydawali się być szczęśliwi i zrelaksowani, a to był rzadki widok w tym domu. Max wydoroślał przez te lata. Zrozumiał pewne rzeczy i w końcu zaczął się mnie słuchać. Oczywiście kiedy zabroniłam mu mieszać się do interesów był na mnie wściekły i buntował się, ale chyba w końcu zrozumiał, że chciałam tylko jego dobra.
- Zebranie rodzinne! - krzyknął Matt, wchodząc do salonu.
Wyglądał dzisiaj inaczej niż zwykle. Miał na sobie szarą koszulkę, ciemne spodnie i czarną, skórzaną kurtkę. Trochę przypominał Harry'ego i nic nie mogłam poradzić na to, że podobał mi się ten widok.
Lexi zaszła swojego chłopaka od tyłu, po czym pocałowała go w policzek, co wywołało uśmiech na jego ustach. Zazdrościłam im tej miłości, którą siebie darzyli.
- O co chodzi? - spytał Dante, siadając obok mnie. Wzdrygnęłam się, gdy położył swoją dłoń na moim kolanie, ale na szczęście tego nie zauważył w przeciwieństwie do Lou, który spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Jest akcja do wykonania - Matt uśmiechnął się przebiegle. - Inna niż dotychczas.
- Jak bardzo inna? - zapytała Lexi.
- To inny poziom - wyjaśnił czarnowłosy. - Nigdy tego nie robiliśmy, ale zyski z tego są wielkie.
- Do rzeczy, Matt - syknęłam.
- Dzisiaj w Londynie jest wyprawione przyjęcie dla bogaczy. Organizuje je niejaki Tom Bomer, który jest totalnym miliarderem. Co roku wyprawia to spotkanie, aby pochwalić się swoimi zdobyczami. Dzisiaj główną atrakcją będzie drogocenny czerwony diament - mówił z takim podekscytowaniem, że bałam się iż jest chory. Nigdy go takiego nie widziałam. - Mogę sfałszować tylko dwa zaproszenia, nie więcej. Kto chce ukraść ten piękny kryształ?
- Nawet się nie waż, Max - warknęłam, widząc, ze mój braciszek rozważa pomysł, aby udać się na to przyjęcie.
- Daj spokój - był ewidentnie zły. - Mogę zrobić to z Lily. To nie może być trudne.
- Nie ma mowy! - zaprotestowałam. - Nie zajmujecie się biznesem.
- I to jest kurewsko trudne - powiedział Matt. - Niech zrobi to ktoś wygadany, sprytny i z doświadczeniem.
- Ja mogę to zrobić - zgłosił się Louis, a wszyscy skinęli głowami, zgadzając się.
- Zrobię to - wstałam z kanapy, rozciągając kości. - Ja i Louis.
- Auć - zaśmiał się Dante teatralnie przykładając dłoń do serca. - To zabrzmiało jakbyś ze mną zrywała.
- Laski zawsze bardziej lubiły mnie.
Wszyscy zaśmiali się, gdy Lou objął mnie ramieniem. Nie wzdrygnęłam się na jego dotyk tak jak na Dante, lecz miałam ochotę wtulić się w jego ciało. Może spowodowane było to tym, że był tak podobny do Harry'ego, albo tym, że wczoraj porozmawiał ze mną szczerze i zdobył moją sympatię. Jednak miałam nadzieję, że chodziło o to pierwsze, bowiem nie mogłabym znieść myśli, że mogę pragnąć kogoś innego niż Harry'ego.
*
Stojąc przed ogromnym domem, zastanawiałam się czy na pewno nasz plan się powiedzie. Elitarni ludzie wchodzili do budynku, pokazując zaproszenia dwóm, umięśnionym strażnikom. Wszyscy wyglądali bardzo szykownie włącznie ze mną i Louisem. Tomlinson miał na sobie czarny garnitur, a ja sukienkę oraz żakiet.
- Czas zacząć przedstawienie - szepnął Louis, wystawiając w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam.
Powolnym krokiem podeszliśmy do ochroniarzy, a oni zmierzyli nas wzrokiem zapewne oceniając czy jesteśmy bogaci.
Louis podał im zaproszenia, patrząc na nich obojętnie. Cholera, nieźle mu szło. Jeden z mężczyzn spojrzał na zaproszenia, a potem na nas. Jego spojrzenie było chłodne i wyglądał jakby za chwilę miał nas zabić.
Na pewno zorientował się, że zaproszenia były sfałszowane, upiekło się nam.
- Życzymy miłej zabawy - kiedy przemówił odetchnęłam z ulgą. Jednak wszystko poszło zgodnie z planem.
- Dziękujemy - odpowiedziałam, po czym przekroczyliśmy próg domu.
Wnętrze utrzymane było w złotym i czerwonym kolorze. Goście wyglądali jak w średniowieczu - kobiety miały długie suknie, sięgające ziemi, a mężczyźni fraki. Pili wino, rozmawiając oczywiście o pieniądzach i jak ważne one są. Wraz z Louisem zdecydowanie wyróżnialiśmy się od reszty, ale na szczęście nikt nie zwracał na nas szczególnej uwagi. Młody kelner podszedł do nas z tacką, na której stały kryształowe kieliszki z winem. Wzięłam jeden z nich i napiłam się słodkiego trunku. Kochałam wino, a szczególnie słodkie.
- Myślisz, że nam się uda? - spytał mój towarzysz.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam - Jeden zły ruch i już po nas.
- Boisz się - stwierdził, a na jego ustach pojawił się zadziorny uśmieszek.
Czy się bałam? Pewnie, że tak, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Strach był oznaką słabości, a ja nie mogłam po raz kolejny pokazać mu jak słaba psychicznie byłam. Musiałam mu udowodnić, że nie byłam już tą Dru, która obawiała się własnego cienia. Zmieniłam się, a strach był moim dobrym znajomym.
- Doprawdy? - uniosłam wysoko brwi. - W takim razie patrz.
Wyminęłam go i udałam się w stronę Tom'a Bomer'a. Działałam pod wpływem impulsu i nie do końca wiedziałam co robię. Mężczyzna miał około pięćdziesięciu lat i wyglądał jak prawdziwy miliarder. Wręcz śmierdziało od niego pieniędzmi.
- Dobry wieczór - powiedziałam, uśmiechając się sztucznie.
- Dobry wieczór - odpowiedział, przyglądając mi się uważnie.
- Nazywam się Lauren Deutrom - przedstawiłam się, a Bomer od razu uśmiechnął się szeroko.
- To zaszczyt poznać panią.
Uff, łyknął to. Teraz trzeba dalej ciągnąć tą szopkę, aby nie zorientował się, że podaję się za kogoś kim nie jestem. Zapewne nie zdawał sobie sprawy, że prawdziwa Lauren Deutrom leży teraz w kałuży swojej krwi.
- Wspaniałe przyjęcie - odezwałam się. - Cudowne wino - uniosłam kieliszek do góry.
- Dziękuję - zacisnęłam szczęki, gdy jego dłoń znalazła się na mojej tali. - Gdzie jest pani mąż? - spojrzał na mnie figlarnie.
- Rozmawia z pozostałymi gośćmi.
- W takim razie może zechciałaby pani zobaczyć resztę posiadłości?
Słucham? Ten stary piernik chce mnie zaciągnąć do łóżka i myśli, że mam na to ochotę? W głowie od razu pojawił mi się obraz jak go zabijam. Najpierw odcięłabym mu przyrodzenie, aby dać mu nauczkę.
Już miałam mu odpowiedzieć, kiedy przyszedł kelner. Wyglądał na zdenerwowanego i lekko przestraszonego.
- Proszę pana, mamy nieproszonych gości - powiedział cicho. - Dostaliśmy fałszywe zaproszenia.
- Jak to?! - dłoń Bomera zniknęła z mojego ciała, które nagle spięło się z wiadomych przyczyn. Oni wiedzieli już o nas. - Niech ochrona przeszuka każdego.
Kelner szybko odszedł od nas, a kiedy mężczyzna spojrzał na mnie, sprawiając, że zatrzęsłam się ze strachu. Już po mnie.
- Przykro mi pani Deutrom - powiedział ze skruchą. - Następnym razem pokaże pani moją posiadłość.
- Z całą pewnością. Przepraszam, ale teraz wrócę do męża.
Zanim zdążył coś powiedzieć mnie już nie było. Moje nogi były jak z waty, gdy szłam w stronę Louisa. Nasz plan zaraz szlag trafi jeśli nie zaczniemy działać. Mamy dwie opcje - albo działamy zgodnie z planem, albo uciekamy stąd.
- Oni wiedzą - szepnęłam, a Tomlinson nerwowo rozglądnął się dookoła. - Ochrona sprawdzi każdego.
- Co robimy? - spytał.
- Działamy zgodnie z planem.
Louis skinął głową, po czym odszedł, kierując się w stronę bezpieczników. Jedyne co musiałam zrobić, to zabrać diament, gdy będzie panował chaos i uciec niepostrzeżenie. Podeszłam do wystawy, na której honorowo stał czerwony kryształ. Kilkoro ludzi przypatrywało się mu, wychwalając go. Sama również byłam nim zachwycona i nie mogłam się doczekać, kiedy znajdzie się w moich dłoniach.
Nagle wszystkie światła zgasły, a do moich uszu dobiegł krzyk ludzi. Nie tracąc czasu chwyciłam diament i zaczęłam wycofywać się do wyjścia ewakuacyjnego. Przeraziłam się, gdy do krzyków dołączył głośny alarm. Trudno było mi iść w ciemnościach, ale nie dawałam za wygraną i szukałam wyjścia.
- Diament został skradziony! - ktoś krzyknął, a ja głośno przełknęłam ślinę.
Potknęłam się o coś i upadłam na podłogę, uderzając o coś głową. Jęknęłam, czując potworny ból. Nie mogli mnie złapać, nie teraz.
- Chodź.
Przede mną pojawił się Louis, świecąc latarką. Chwyciłam jego dłoń, wstałam, po czym razem zaczęliśmy biec w stronę wyjścia. Każdy ochroniarz podążał za nami, krzycząc, abyśmy się zatrzymali. Nawet nie zauważyłam, że światła ponownie zostały zapalone. Zimne powietrze buchnęło w nasze twarze, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Wsiedliśmy do samochodu, a ja w trybie ekspresowym odpaliłam silnik. Schyliłam się, gdy pociski zaczęły uderzać w auto. Gdy tylna szyba została zbita wcisnęłam mocniej pedał gazu. Jak szalona mknęłam po asfalcie, próbując zgubić dwa radiowozy, które nas śledziły. Byłam przerażona, bo nigdy nie robiłam czegoś takiego. Matt miał racje - to był zupełnie inny poziom.
- Cały czas przyspieszaj, mam plan.
Lou zablokował swoje drzwi, po czym odkręcił szybę. Nie miałam pojęcia co chciał zrobić i to mnie zabijało. Bałam się, że może stać się mu krzywda, a straty kolejnej osoby bym już nie przeżyła. Brunet wychylił się za okno, wyciągnął pistolet i zaczął strzelać w radiowozy. Mocniej docisnęłam pedał gazu, gdy znaleźliśmy się na autostradzie. Wcisnęło mnie w fotel, a Louis zachwiał się, ale na szczęście w ostatniej chwili złapał równowagę. Spojrzałam we wsteczne lusterko, gdy usłyszałam pisk opon i głośny huk. Jeden z radiowozów uderzył w bramki roztrzaskując się, a drugi uderzył w jego bok. Nagle oba wybuchły, powodując, że po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Udało się, byliśmy bezpieczni.
*
Byłam okropnie zmęczona, ale musiałam dojechać do Holmes Chapel jeszcze przed świtem. W aucie panował spokój, który zagłuszał tylko świst wiatru, który przedostawał się przez zbitą szybę. Byłam szczęśliwa, że udało nam się wykonać zadanie. Mało brakowało, a byłoby po nas. Wzdrygnęłam się na samą myśl o więzieniu, gdzie na pewno spędziłabym całe życie. Londyn, to nie Holmes Chapel i panowały tam inne zasady.
- Jak się czujesz? - spytał Louis.
- Jestem trochę zmęczona - automatycznie ziewnęłam, a on zaśmiał się cicho.
- Może teraz ja poprowadzę?
- Nie, dam radę - pokiwałam przecząco głową. - Nikomu nie pozwalam siadać za kółkiem.
- Dlaczego?
- To samochód Harry'ego - powiedziałam, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Zauważyłem - westchnął. - Bardzo chciał go mieć.
Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Harry był w moim życiu cały czas, a moje myśli były zajęte jego osobą. Plus to wszystko nasiliło się, gdy zobaczyłam go. Bałam się powiedzieć o tym komukolwiek, bałam się, że pomyślą, że jestem szalona. Przecież nie można widzieć zmarłych, prawda? To niezgodne z naturą.
- Coś cię dręczy - zauważył.
Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, ale bałam się jego reakcji. Bałam się, że zacznie się ze mnie śmiać, albo przestraszy i nazwie szaloną. Nie byłam szalona, prawda? Wiedziałam, że widzenie duchów nie jest normalne, ale skąd miałam pewność, że to naprawdę był duch Harry'ego? Może to był zwykły wytwór mojej wyobraźni?
- Dru, powiedz mi o co chodzi.
- Widziałam go - przełknęłam głośno ślinę.
- Kogo? - zmarszczył brwi, nie wiedząc o co mi chodzi.
- Widziałam Harry'ego - dodałam, zbierając się na odwagę. - Rozmawiałam z nim.
Zapanowała głucha cisza i już wiedziałam, że to koniec. Nasza relacja pękła właśnie w tej chwili. Nie uwierzył mi, byłam tego pewna. Pomyślał, że jestem szalona, że powinnam się leczyć.
- To niemożliwe - wyszeptał.
- Wiedziałam, że mi nie uwierzysz - mój głos był obojętny choć w środku trzęsłam się jak mała dziewczynka.
- To nie tak... - zaczął, lecz mu przerwałam.
- Daj spokój, Louis - westchnęłam. - Dam sobie radę z resztą jak zawsze.
Na tym nasza rozmowa została zakończona. Czułam jego niespokojny wzrok na sobie. "Nie jestem szalona" - powtarzałam sobie w myślach.
Na dworze panowała ciemność, która sprawiała, że czułam się jeszcze bardziej zagubiona. Dlaczego to przytrafiło się mnie? Czym sobie na to zasłużyłam?
Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, gdy zobaczyłam postać, stojącą na środku drogi. To był Harry. Gwałtownie skręciłam w lewo, aby go nie potrącić, a samochód wpadł w poślizg. Robiłam wszystko, aby ponownie przejąć kontrolę nad autem, ale na nic były moje wysiłki. Serce waliło mi jak szalone, a żołądek skręcał ze strachu. Krzyknęłam, gdy samochód uderzył w drzewo, a poduszki powietrzne wystrzeliły, raniąc moją twarz. Ból był tak potężny, że marzyłam o tym, aby zasnąć. Nieprzytomnie spojrzałam w miejsce gdzie stał Harry, ale niczego tam nie było. Potem zerknęłam na Louisa, który był nieprzytomny, a na jego twarzy widniało mnóstwo krwi. Zamknęłam oczy, pragnąc, aby ten ból zniknął. Po chwili odpłynęłam, a ból psychiczny jak i fizyczny zniknął. Śniłam.
Od Autorki:
Cześć i czołem! Jak samopoczucie? Wypoczęliście w trakcie ferii? Ja osobiście nie i jestem zdruzgotana faktem, że w poniedziałek muszę wrócić do tego piekła.
Przepraszam za okropnym opis tej całej kradzieży, bowiem nigdy nie opisywałam czegoś takiego, także rzuciłam się na głęboką wodę. Jeszcze nad tym popracuję i może będą takie same efekty jakie miałam z opisami walk :)
Dziękuję za każdy komentarz. Jestem ogromną szczęściarą, że Was mam, naprawdę.
Jeżeli macie jakieś pomysły na dalszy ciąg opowiadania, to podzielcie się nimi ze mną, proszę. Akcja z wypadkiem jest pomysłem jednej z moich czytelniczek, także bardzo Ci dziękuję, Kochana! Oczywiście troszkę go zmieniłam, ale to właśnie dzięki niej pojawił się ten wątek :)
Także czekam na Wasze komentarze i pomysły :) Zapraszam na
TT oraz
Aska.
Pozdrawiam <3